29 września 2011

Requiescat in pace "(...) et lux perpetua luceat ei (...)"



Nie ma muzyki bardziej rozdzierającej serce, aniżeli lament matki opłakującej śmierć własnego dziecka. Żaden inny dźwięk, najsmutniejszy z minorowych akordów czy najbardziej natchniona
z żałobnych melodii, nie przeszywa duszy okrutniej, niż owa rozpaczliwa, rodzicielska pieśń. A skarga matki im bardziej przedwczesna tym boleśniejsza..

Dziś od rana klang silników motocykli niósł się echem po okolicznych blokach. Zewsząd zjeżdżali się cykliści, by stworzyć pożegnalną eskortę dla dzielącego ich pasję Chłopca, którego ciało tym razem wiózł czarny karawan. Niesamowite brzmienie tych imponujących maszyn groteskowo akompaniowało smutkowi tłumnie zebranych,
a w szczególności lamentowi Matki podczas, gdy trumnę
z Jej Synem powoli składano w ziemi cmentarnej..

Charakterystyczny warkot motorów chyba już zawsze bezlitośnie będzie przypominać mieszkańcom mojego osiedla o ubiegłopiątkowym wypadku..






Kiedy nagle odchodzą dobrzy, na dodatek zbyt młodzi by umierać ludzie, trudno pojąć sens takich wydarzeń. W głowie gęsto od zbuntowanych i niedowierzających pytań, bo.. ja zupełnie nie wierzę
i pewnie nigdy tego wszystkiego nie zrozumiem..!
Zresztą, ostatnio mam wrażenie, że zupełnie pomyliłam matrixy..

Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny
(Mt 25:13)



/Kamilowi, któremu dziękuję za każdy uśmiech, dobre słowa
i pomocną dłoń. Odpoczywaj w pokoju..





21 września 2011

Efekt motyla



Tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy (...)

Złe wiadomości zawsze atakują znienacka i zwykle za późno na podjęcie jakichkolwiek działań. Ogłuszony informacją człowiek najpierw z niedowierzaniem ją trawi, potem odwraca się by popatrzeć wstecz na miniony czas i analizując okoliczności, osłupiały zastanawia się, czy nie mógł jednak jakoś pomóc, zainteresować się, zrobić czegokolwiek, żeby dokonane już zdarzenie nie miało jednak nigdy miejsca.

(...) chociaż większym ryzykiem rodzić się nie umrzeć
kochamy wciąż za mało i stale za późno (...)

Rzecz jasna w takich chwilach jak bumerang wracają do nas tradycyjne przemyślenia, gęste od szlachetnych, czystych i na wskroś dobrych intencji na przyszłość. Ponownie obiecujemy sobie więcej czasu poświęcać rodzinie, intensywniej czas spędzać z przyjaciółmi i w ogóle na wszelki wypadek baczniej przyglądać się otoczeniu. Przewartościowanie dokonuje się zwykle dość gwałtownie i wprost proporcjonalnie do szoku wywołanego złą wiadomością. Ale co z tego, kiedy jutro, najdalej pojutrze, jak już ziemia na następnym, zbyt świeżym grobie zacznie ostygać, wszystkie odrestaurowane mądrości zaczną się znowu w naszych umysłach zacierać, okolicznościowe postanowienia cichcem pierzchać i rychło wróci zwykły, zapatrzony w czubek własnego nosa stan rzeczy?
Na powrót w naszych wyalienowanych doczesnościach będziemy rzucać słowa na wiatr, gubić obietnice, wybierać wygodne, prowadzące na łatwiznę szlaki, a mściwości nasze nie będą znały granic..

(...) zostaną po nich buty i telefon głuchy (...)

Kolejny raz poezja Twardowskiego dźwięczy mi w uszach. Czy naprawdę tak miało być? Czy może wystarczyłby choć jeden gest, który niczym niepozorny trzepot skrzydełek motyla jednak zmieniłby tok wydarzeń?



/pamięci Małgosi

14 września 2011

Magiczna chwila



Dzisiaj, kiedy po wyjątkowo zabieganym dniu dotarłam wreszcie na przystanek, jak zawsze rozejrzałam się po wpatrzonych w czubki własnych butów, zmarkotniałych ludziach zastanawiając się, czy spotkam jakąś znajomą gębę. Nie było nikogo, więc zajęłam swoje ulubione miejsce wyczekiwania z nadzieją, że autobus nadjedzie w miarę szybko. Jak tylko się zatrzymałam, przeszedł obok mnie ojciec z ledwie nadążającą za nim wesołymi kroczkami córeczką. Mała wyglądała na jakieś 4, maksymalnie 5 lat, na jej głowie dyndał radośnie zawadiacki kucyk. Dziewczynka wciąż się za mną odwracała (chwilę nawet próbowała iść tyłem), dlatego lekko rozbawiona uśmiechnęłam się do niej szeroko, co Skrzat natychmiast odwzajemnił błyskając szczerbatymi ząbkami. I tak Mała odwracała uśmiechniętą już buzię do momentu, w którym zniknęła z tatą w tłumie na przystanku obok sprawiając, że świat znowu wyglądać zaczął jakoś tak bardziej kolorowo.. :)

10 września 2011

Kłamstwo..



.. ma krótkie nogi, ale często zgrabne. Rozwijając popularną myśl Janusza Rosiego, można też powiedzieć, że gdy spowodowane jest pociągającymi nogami długimi, tym bardziej stara się zaprezentować niezwykle interesująco lub idąc na łatwiznę zwyczajnie wymawia się - trzymaną w rękawie - usprawiedliwiającą przypadłością, podkreślając równocześnie dramatyczne życiowe fatum czyli iście złą karmę. Ze względu na sprzyjające środowisko, dogodne warunki terytorialne i kuszące okoliczności, przyczyna kłamstwa działa zwykle dość podstępnie. Najczęściej jednak dopina swego i jak każdy pasożyt zaczyna budować swoje szczęście na dość wątpliwym fundamencie z podatną na kolejne przyczyny, skrzętnie upolowaną ofiarą. Zarówno przyczyny jak i same kłamstwa są dość bezwzględne. Z radością celebrują udany sukces bujdy. Kłamstwo ma jednak zawsze krótkie nogi. Niespodziewanie przyjdzie bowiem czas, kiedy prawda zacznie je w oczy koleć.

08 września 2011

Subtelne pogranicze między potrzebą a naciąganiem



Kilka dni temu, moją kilometrową rozmowę telefoniczną zakłóciło rachityczne pukanie do drzwi. - Czyżby znowu wymiana wodomierza? - przemknęło mi przez głowę i cichutko zakradłam się przez przedpokój. Rozchyliwszy bezszelestnie gałęzie miauczących jeszcze od Wielkanocy bazi, wyjrzałam przez wizjer i ujrzałam trzynogiego, wysokiego, lekko rozkołysanego mężczyznę. Miałam dobry dzień, więc drzwi otworzyłam. Nieznajomy pan od razu mocniej zaczął się kołysać i postękując rytmicznie ad hoc, nieco flegmatycznie przemówił:
- Proszę pani, zbierom na drugo operacja nogi, chcom mi jom uciońć, prosza o pomoc finansowo, nawet symboliczno złotówka..
- Przykro mi, nie mam gotówki - chcąc wracać szybko do oczekującej na mój powrót rozmowy, odpowiedziałam pospiesznie, rzecz jasna zlustrowawszy uprzednio w myślach i tak świecący pustkami porfel. Niezadowolony z tego faktu mężczyzna ugiął z głośnym syknięciem - co ciekawe - tym razem tę zdrową nogę dodatkowo łapiąc się za prawy bok i nie owijając w bawełnę przeszedł do bezpośredniego ataku:
- Powiem coś pani, pani się na mie obrazi. Moga coś powiedzieć? Ale naprowdy się pani na mie obrazi - nie spuszczając wzroku z jego mętnych błękitów w oczach spokojnie przyzwoliłam na inwektywę - Ale naprowdy.. pani sie obrazi, ale powiem to, no dobrze, powiem!
Bo ci, co niyc niy majom, to zawsze pomogom, a ci co majom, to pomóc niy chcum. Prosza mi otwarcie powiedzieć, że pani niy chce mi pomóc! - spojrzałam z politowaniem na człowieka, który znowu teatralnie ugiął się był w pasie i ponownie uniósł nie tę nogę, którą rzekomo czekała amputacja.
- Skoro pan tak uważa.. - powiedziałam zamykając powoli drzwi.
- Niech pani posłucho jeszcze! - szybko poderwał sie w moją stronę, stając stabilnie na obu nogach, kulą natomiast zręcznie zapobieł rychłemu końcowi wymiany zdań:
- Prosza bardzo, niech pani mie jeszcze posłucho!
- Słucham - i wychyliłam się jeszcze ciekawa nowego repertuaru. Tym razem mistrz wyciągnął z rękawa dosyć imponujących rozmiarów kulkę z wyżutych gum. Trzymając ją na otwartej dłoni przed moim nosem kontynuował deliberację:
- Widzi pani, żuja te gumy już uod tydnia. To je uorbit. Żuja i żuja, a prziydałoby sie coś zjeść..
- Ma pan ochotę na kanapkę? Świetnie! Chleb akurat mam, więc chętnie pana poczęstuję. Proszę poczekać - zamknęłam drzwi i udałam się do kuchni. Jak na złość zapomniałam rano wyciągnąć z lodówki masło, co konkretnie spowolniło proces jego rozsmarowywania na świeżuteńkim chlebie. - To się gościu zniecierpliwi.. - pomyślałam ładując do kanapki ser oraz inne pyszności i zamiast zrobić więcej sandwiczy postanowiłam do prowiantu dorzucić jeszcze jogurt. Wyszłam na korytarz, gdzie Trzynogi Mężczyzna kołysał się już przed sąsiadem nucąc skrzętnie tę samą minorową melodię.
- Przepraszam! - rzuciłam dość stanowczo chcąc wręczyć pakunek, bo w końcu telefon..
- Chwiyleczka!! - zbył mnie pieśniarz nawet się nie odwracając. Spojrzałam na przygarbione plecy jegomościa i zakłopotaną minę sąsiada, który w końcu postanowił wrócić do swojego la maison celem poszperania w drobnych. Wówczas osobliwy nieznajomy odwrócił się w moją stronę i jak zobaczył jogurt powiedział:
- O niy, jogurt sie pani może zabrać z powrotym!
- Słucham?
- Prosza zobocziyć - i zaczął rozpinać koszulę na wysokości brzucha. Na nic zdały się moje znużone już lekko prostesty, wkrótce ujrzałam bladą, ale gładką, nie skażoną żadną blizną skórę. - Jo niy mom dwunastnicy!!!!! - oznajmił - Dlatego prosza zabrać tyn jogurt! - i na powrót zapiął guziki.
- No ok - powiedziałam - spierać się nie będę, proszę, tu jest kanapka.
Facet spojrzał na worek śniadaniowy i rzekł - a ta szniyta to pani tak dugo robiuła..
- Masło było twarde! - przerwałam mu już sycząc przez zęby. Facet spojrzał na mnie i cierpiętniczym głosem odrzekł:
- Niech sie jom pani tyż zabiere! Jo ji niy chca! Jo niy chca nic!! Wy nie rozumiycie co to gód, nie chcecie pomogać.....
- Na pewno nie weźmie pan chociaż kanapki??! - z moich ust wydobyło się wycyzelowane marcato.
- Niy! Niy biera! - dramatycznie, aczkolwiek dumnie odmówił, więc życzyłam mu zdrowia i ostatecznie zamknęłam drzwi. Muszę przyznać, że gość podniósł mi ciśnienie swoim wyrafinowanym fochem. Nie minęło pięć minut, jak od strony wejścia do mieszkania zaczęły dochodzić kolejne porcje pukania. Tym razem po wymianie porozumiewawczych spojrzeń z moim lekko zniesmaczonym psem (Mi się nawet szczekać na człowieka nie chciało) nie przerywałam rozmowy. Trzeba mieć tupet, żeby wspinać się po stromych schodach, by potem odstawiać teatr, bawić się w emocjonalny szantaż i na koniec gardzić jedzeniem.
A Trójnogi Mężczyzna tego dnia kontynuował swoją pieśń na całym osiedlu. Słynny jej refren dotarł do mnie bez zakłóceń także z dworu, gdzie zaatakował nim kolejny czarny, próbujący właśnie czmychnąć samochodem charakter, który "niy chcioł pomóc". Mało brakowało,
a pieśniarz by pod koła wskoczył..

19 sierpnia 2011

Et inTerra (2nd r=n)



Tegoroczne wczasy w kurorcie Bielszowice zostały mi w zasadzie narzucone. Po ponad miesięcznych konsultacjach i iście gorączkowym przerzucaniu ofert, jeden z szefów trzech odwiedzanych przeze mnie biur podróży ostatecznie doszedł do wniosku, że żadne rowery, morza, góry, Mazury, Turcje, Maroka
i inne zagranice tak mnie nie oczarują jak kurort Bielszowice. Wspaniałe powietrze, urokliwa okolica, nietuzinkowe zabytki, przyjaźnie nastawieni tubylcy - nic tylko zwiedzać i odpoczywać.
Do tego pełen zakres usług spa i akupunktura w cenie!!! Cała oferta oczywiście extra all inclusive. Jak tu się więc nie oprzeć tak kuszącej okazji?!
W związku z tym, że kurort (o dziwo) usytuowany jest dość niedaleko mojej dzielnicy, od razu udałam się tam celem zabezpieczenia sobie terminu, po czym miałam zaledwie dwa dni na spakowanie kilku nowiuśkich kompletów bikini oraz olejków z filtrem i bez filtra, ponieważ w owym ośrodku słońce świeci 24 h na dobę..
Rzeczywiście, właściciel rzeczonego biura miał rację - przekraczając progi bielszowickiego kurortu od razu poczułam ową tajemniczą egzotykę! Już przy imponujących wrotach oczy moje ujrzały scenografię przygotowaną do kręcenia horroru tak idealnie, że film można śmiało kręcić w biały dzień! Najwyraźniej jednak działania na planie filmowym podejmowane są dopiero w środku nocy, ponieważ ani ja, ani żaden inny turysta nie zauważył nawet cienia śladu świadczącego o obecności medialnego świata. Niemniej jednak widać, że dba się tam o utrzymanie nastroju grozy, praca na planie musi zatem intensywnie wreć.

Hotel mój to miejsce magiczne. Rezydujący tu goście są często tak zachwyceni warunkami, że żal im opuszczać swoje apartamenty choćby na chwilę. Nawet większość drinków spożywają dożylnie, również w trakcie snu. Rozleniwionych wczasowiczów raz po raz odwiedza więc przemiła obsługa, która co chwilę pyta, czy czegoś im nie podać, nie obsłużyć i zazwyczaj z rana owi hotelowi goście zostają wręcz w łóżkach zawożeni na dopieszczające ciało zabiegi spa.
W ostatnim czasie zdarzyło się jedynie kilku nie do końca zadowolonych z warunków turystów, którzy postanowili zmienić kurort na ten najbardziej ekskluzywny - z usługami pozaziemskimi..

Przyznaję, że i ja, do tej pory do końca nie potrafię nazachwycać się przytulnością mojego osobistego appartament, z którego okien rozpościera się bajeczny widok na pobliski le jardin. Zgodnie z zapowiedzią słońce zaglądało do mnie cały czas, więc kąpieli słonecznych śmiało mogłam zażywać nie ruszając się z wielkiego łoża. Zewsząd dobiegała błoga musica mundana, którą z rzadka zakłócały pochrapywania relaksujących się sąsiadów. Jednak w przeciwieństwie do innych turystów udawałam się na częste, wielogodzinne spacery, co w najbliższym otoczeniu rychło zaowocowało nieco przydługawą ksywą "Wędrowniczek". Odkryłam za to wiele interesujących miejsc
z zaskakującymi reliktami przeszłości, wdychałam głęboko wszechobecny jod i delektowałam się okolicą. A zaiste, jest tam co oglądać! W okolicznym parku - na przykład - urządzono skansen, gdzie pozbawione siedzisk ławki zachęcają do wnikliwszego rekonesansu. Uwagę przykuwają tu między innymi kamienne stanowiska do gry w szachy, których planszami ewidentnie zaopiekował się jakiś kolekcjoner miedzi. Co ciekawe, jak się dobrze wsłuchać w ciszę, można jeszcze usłyszeć echa planowanych
w myślach ruchów figur. Jednym z moich ostatnich odkryć była kapliczka z dwoma, najwyraźniej pochłoniętymi rozmową Chrystusami, u których stóp dwa symetrycznie znudzone aniołki przewracają z niechęcią karty gipsowych ksiąg (możliwe, że próbowały ogarnąć najnowsze wydanie KKK).
Śmiem twierdzić, że zaglądający do mnie często przyjaciele fatygowali się na te audiencje nie tylko z mojego powodu, gdyż podobnie jak ja niemieli z zachwytu nad malowniczością krajobrazu i oryginalną architekturą début du siècle Peerel dzięki czemu wspomniane wycieczki rzadko kiedy odbywałam samotnie.

Posiłki najczęściej spożywałam w moim appartament. Każdorazowo zadziwiało mnie bogactwo menu, co dotyczyło szczególnie śniadań i kolacji, na które dostawałam zazwyczaj bułkę z margaryną, bułkę z margaryną lub ewentualnie bułkę z margaryną, a dwudaniowe obiady skutecznie syciły już na sam widok. Dania podawane były zawsze na wielobezbarwnej, nietłukącej się porcelanie.

Odwiedzający osobiście swych gości szef ośrodka wypoczynkowego, pewnego ranka przedłużył znienacka mój pobyt o kilka dni. Spacerując między osobliwymi zabudowaniami (tymi żywcem wyciągniętymi z horroru) nie sposób było nie zagłębić się w refleksjach.. Otóż w pogoni za ziemskimi dobrami nie dość, że zapominamy cieszyć się rzeczami drobnymi, to jeszcze ignorujemy jedną z wartości najcenniejszych - zdrowie. Dbajmy o nie, żebyśmy takie kurorty mogli omijać jak najszerszym łukiem.

Bądźcie zdrowi!


/Niepowtarzalnej pani Władzi, współtowarzyszce niedoli, z którą skutecznie na zmianę gorszyłyśmy panią Zombi, Krzysiowi zza ściany oraz wszystkim, którzy niespodziankowali mnie w tym "spa" swoimi odwiedzinami :) DZIĘKUJĘ!

04 sierpnia 2011

Anonim



Postanowiłam dzisiaj zrobić radykalne porządki w od dawna nieruszanych rupieciach. Jak zwykle przy takich okazjach w śmietniku wyląduje tona zbędnych rzeczy. Spośród papierów, które żal podrzeć na drobne kawałki prym wiedzie dzisiaj anonim, jaki zgrabnie wystosowali do mnie kilka lat temu mieszkający piętro niżej sąsiedzi. Wzruszona nagryzmoloną mozolnie treścią pozwolę sobie zacytować:

Pani ten wasz pies
szczeko cały dzień
wos niema w domu
a my musimy
wysłuchiwać cały dzień
głowa pęko

sąsiedzi

Poezja płynąca z luźno wrzuconej do skrzynki na listy kartki do dzisiaj urzeka mnie zgrabnym połączeniem języka polskiego z gwarą śląską. Nakreślone najprawdopodobniej niewprawioną w pisanu ręką litery nie mogą odżałować, że nie zostały starannie wycięte z jakieś kolorowej gazety..

03 sierpnia 2011

Bezszelestnie.. bez znaczenia



Rocznice często jak ćmy bezszelestnie przemykają obok ścian ludzkiej pamięci. Czasem w popłochu któraś zbyt wcześnie obije się o lampę świadomości i w najlepszym przypadku z przypalonym skrzydełkiem ląduje w raczej nieczytanych przypomnieniach telefonu komórkowego.

Jakkolwiek niepamięć dowodzi zwykle o braku znaczenia..

27 lipca 2011

When I fall in love.. with U



Wesela sprzyjają refleksjom dotyczącym przede wszystkim miłości i stabilizacji. Człowiek przygląda się wówczas szczęśliwej młodej parze, wzruszonym rodzicom, zebranym rodzinom, przyjaciołom i biegającym wokół nich dzieciom. Obserwowując relacje zebranych na urczystościach mniej lub bardziej zaawansowanych stażem par, mimowolnie rozmyśla się nad tymi najbardziej fundamentalnymi wartościami, o których w codziennym zabieganiu próbuje zapomnieć, przytłumić robieniem kariery i innymi roztomaitymi wymówkami..

A przecież wspaniale jest mieć kogoś, do kogo wraca się po ciężkim dniu, z kim dzieli się bliskością, buduje wspólną przyszłość, troszczy o dom, dzieci; kogoś, komu można ufać i bez względu na trudności, jakie prędzej, czy później przynosi życie, wbrew kryzysom śmiało iść naprzód, wspierając się, a jednocześnie pielęgnując uczucie, które dwoje ludzi do siebie przyciągnęło..

W końcu nie sztuką jest być jednostką wolną jak byle pyłek na wietrze i tylko skutecznie brać nogi za pas..





Wesela sprzyjają również wspomnieniom, które uskrzydlają zagubionego ducha i reanimują stęsknione serce..



/Z najserdeczniejszymi życzeniami dla Agnieszki i Joerga! Wspaniale było móc zaśpiewać dla Was :).. Niech miłość zawsze będzie z Wami!/




26 czerwca 2011

Odwaga


Z Wielkiego słownika wyrazów bliskoznacznych:

odważać się: ryzykować; ośmielać się, zdobywać się na odwagę, zdobywać się na coś.

odważnie: śmiało, mężnie, walecznie, heroicznie, dzielnie, nieustraszenie, nieulękle, bohatersko, brawurowo, bitnie.

odważny: śmiały, mężny, waleczny, heroiczny, dzielny, nieustrasznony, nieulękły, bohaterski, brawurowy, bitny.

odważyć się: zaryzykować; ośmielić się, zdobyć na odwagę, zdobyć się (na coś).

W tych wszystkich wyżej wymienionych synonimach brakuje jeszcze jednego, który świadczy o prawdziwej potędze ducha i niejako bez niego poprzednie nie mają racji bytu..
Bo kim tak naprawdę jest człowiek odważny? Czy to jedynie ktoś, kto przywdziewa mundur i w żołnierskich szeregach walczy na wojennych frontach? Czy może to tylko ten, kto podejmuje ryzykowne przygody w niebezpiecznych, mało znanych odległych krajach? Czy człowiekiem odważnym jest wyłącznie osoba, która zdobywa szczyty, jakie przeciętny śmiertelnik woli oglądać jedynie na fotografiach w bogato ilustrowanych albumach? Czy może prawdziwe męstwo to zaledwie wypowiadanie się na (zwykle anonimowych) forach internetowych, blogach, czy innych społecznościowych portalach w celu wyrażenia swojego często dobrze niewyrobionego w danym temacie zdania? Przykładów można mnożyć, ale po co?
Pewnie, że odwaga odwadze nierówna i większość z podanych przypadków świadczy o prawdziwym heroizmie. Uważam jednak, że nie tylko te patetyczne wyczyny są cenne. Ważnym jest bowiem ten wcale nie mniejszy - umieć spojrzeć komuś prosto w oczy
i powiedzieć szczerze o wszystkim co na sercu leży oraz twarzą
w twarz przedstawić swoje wątpliwości, a nie idąc na łatwiznę wbijać nóż w plecy przy pomocy światłowodowych łączy..
Bowiem gdybyś był nawet najwaleczniejszym człowiekiem spośród wszystkich ludzi na Ziemi, który nieustraszenie zdobywa świat
i mniej, czy bardziej publicznie śmiało wyraża swoje sceptyczne zdanie, a nie potrafisz spojrzeć prosto w oczy najbliższej (przynajmniej do niedawna) osobie, to tak naprawdę jesteś niewiele wartym, najzwyklejszym tchórzem.

31 maja 2011

Figle majowej pogody vs rower



Człowiek w dobrej wierze postanawia czasem porzucić tradycyjne środki lokomocji na rzecz wzmocnienia kondycji. Odkurza wówczas rozleniwiony po zimie rower z mocnym postanowieniem regularnego dojeżdżania nim do pracy. Z perspektywy odległości jest to dosyć szalony pomysł, jednak człowiek znowu nie jest taki, żeby nie lubił wyzwań. Hartowanie ciała i ducha to bezsprzecznie dobre pobudki, ale jak wyjdzie na tym wszystkim zdrowie?
Niewiele się nad tym zastanawiając poddałam się dziś rano dobrowolnie pierwszej inhalacji spalinowej, a podróż jednośladem zajęła mi raptem 15 minut dłużej niż zażywanie sauny w nabitym o poranku autobusie. Stres, który początkowo towarzyszył tej nie do końca spontanicznej inicjacji szybko ustąpił miejsca endorfinom płynącym z zażywania ruchu na "prawie jak" świeżym powietrzu.
Niestety szybko się okazało, że są i minusy tych moich szaleństw. Przetarty świeżo szlak ogarnęła wielka ulewa w akompaniamencie wiosennej nawałnicy. Siedzę zatem już ponad 2 h dłużej w pracy marudząc pod nosem, że nie mam przednich świateł, kurtki przeciwdeszczowej i odblaskowej kamizelki. No ok, człowiek na błędach się uczy i chętnie je naprawi, niech tylko mu będzie dane bezpiecznie powrócić do domu..

23 maja 2011

..



Cały czas pamiętam ten niezwykły, urodzinowy epitet, jakiego dziesięć lat temu użyła Ania, w wysublimowany sposób poprzedzając skierowane do mnie życzenia. W peesie dopisała notkę, że liczy na podobną inwektywę w dniu swojego jubileuszu, miałam więc prawie trzy miesiące na wydumanie czegoś ostrzejszego. Jako, że na trzy tygodnie przed moim słodkim odwetem Śmierć spłatała figla w szykowanym scenariuszu, nie przelałam czubiących się słów na tę wyjątkową kartkę. Dziś mam okazję, więc cytując jedynie przyjaciółki dedykację pytam: "Ty Stara Krowo!" Gdzie jesteś??! Dziś miałabyś trzydziestkę.. :(


/Ani Jaromin na bis

08 maja 2011

Elvis żyje!!!



Elvis żyje! Wiem to na pewno! I tu wcale nie chodzi o jedenego ze stylizujących się adekwatnie sobowtórów, którzy próbują zaistnieć w każdym możliwym, wkradającym się w polskie media reality show. Przeciwnie! Gość swój wizerunek nieźle kamufluje, tylko wiek by się zgadzał. A mowa nie o kim innym, jak o organiście, o którym już kiedyś z największą dezaprobatą tutaj pisałam. Cała prawda dotarła do mnie jednak dopiero dzisiaj, kiedy wykonywał - przygrywając we właściwym sobie antystylu - jedną z pieśni maryjnych, która zabrzmiała zupełnie jak Love me tender, a wzbudziło to tym razem ogólną wesołość w kościele. Nawet miałam momentami wrażenie, że próbuje przejść na język angielski.. Co by to było, gdyby zamiast organów posłużył się gitarą??! Echh, drogie mohery, już jesteście ugotowane!

07 maja 2011

Przyjaźń poza grób



Zawył głucho dzwon
zapłakał Chopin przy organach
batutę podniosła Śmierć
oto Finał
Symfonii Pożegnania


Jak dziś pamiętam tamten dzień, kiedy to pierwszy majowy upał pozrzucał z wszystkich zbędne okrycia. Tłumnie oblegliśmy jeden z wagonów pkp i w paradoksalnie rozbawionych nastrojach ruszyliśmy do Bierunia. Naszymi przeponami potrząsały radośne abstrakcje i skrajne absudry, zresztą jak zwykle. Rozkoszowaliśmy się także kwitnącymi drzewami, zielenią i beztroskim słońcem. Pierwszy raz od rozdania świadectw dojrzałości spotkaliśmy się prawie w komplecie. Brakowało tylko kilku osób. Nikt nie wierzył, że upłynął rok od matury, w zasadzie cały czas nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że jesteśmy już dorośli. Także tego dnia wszystkich spowijała oficjalna czerń, tylko nieliczni pomyśleli o czymś niebieskim. Godzina podróży przyniosła masę wspomnień, do nikogo nie docierał jej właściwy cel. Roześmiane twarze sprawiały wrażenie, jakbyśmy się wszyscy wybierali co najmniej na huczne urodziny...

Zmiana nastroju była jednak tak samo oczywista jak i nieunikniona. Wesołe chichoty nie wysiadły z pociągu, zakupiły bilety do samego Oświęcimia. My pochmurnieliśmy z każdym krokiem zbliżając się powoli do kaplicy. Coraz smutniejsze były także kwiaty, które od początku dzierżyliśmy w dłoniach specjalnie dla Niej. Po drodze udało się jeszcze dokupić kilka bukietów Jej ulubionych konwalii, które chwilę później, wraz z moim ostatnim, niewysłanym listem, zapłakani umieściliśmy w Jej przedwczesnej trumnie.

Z każdą kolejną dziesiątką różańca zmieniała się także aura. Gwałtowny podmuch wiatru zatrzasnął drzwi kaplicy, zamykając nas w środku znienacka. Pomyślałam o naszej wspólnej fascynacji Beethovenem, który wedle podań umierał w trakcie niesamowitej burzy. Wszystko wskazywało na to, że w związku z tym, owego popołudnia Ania zarządziła nagłą zmianę pogody.
Do kościoła przeszliśmy już w strugach deszczu. Z ogranów popłynął zduszony dźwięk Preludium c-moll. Nikt nie rozumiał tego, co się stało, nikt w okrutne fakty nie potrafił uwierzyć. W końcu pięć lat wspólnie walczyliśmy Jej o zdrowie, miała udany przeszczep, nic nie wskazywało na to, że odejdzie od nas tak wcześnie...

Niebo na dobre opanowała burza, kiedy w roztrzęsionej zadumie odprowadzaliśmy Anię ostatnią drogą. Była wspaniałą dziewczyną, niezwykle utalentowaną, dla śmierci zdobyczą stanowczo zbyt młodą.
Właśnie mija dziesięć lat od chwili, kiedy Jej życie nagle zgasło. Mimo, że wiele dróg od tamtego czasu przemierzyłam, tęsknota za Nią boli zupełnie tak samo. I choć w zaskakujących okolicznościach raz mnie jeszcze odwiedziła, do dziś nie daje mi spokoju myśl, że nie odebrałam Jej ostatniego telefonu.

/pamięci Ani Jaromin

06 maja 2011

Kobieta o Fizjonomii Kury



Jeszcze chwila i zacznę gryźć!!! Za oknem piękny - chociaż majowy - dzień, słońce ożywiając piękno ledwie przebudzonej do życia przyrody rozpieszcza beztrosko, nawet w robocie by nie było źle, gdyby nie sztuczne, i rzecz jasna nikomu niepotrzebne problemy. Człowiek wpada w sajgon od lekko opóźnionego rana, robi tysiąc rzeczy naraz, nie wiadomo skąd ma dodatkowych kilkanaście par rąk, uszu, oczu i ust, przerzuca papierami, biega z zamówieniami, wydzwania, załatwia, nie ma czasu zjeść, ale naładowany wiosną nawet daje radę, nie traci humoru i gładko odhacza nawarstwione sprawy. Oczywiście zawsze jednak znajdzie się ktoś, kto w momencie wytrąci człowieka z równowagi, podniesie ciśnienie, zetrze uśmiech z twarzy, i swoimi apatycznymi, tępawymi w wyrazie, pustymi oczami, sepleniącym, powolnym szeptem i komunistycznymi przyzwyczajeniami doprowadzi cały mój optymizm do wściekłego wrzenia. I nawet nie mogę wyjść zapalić! WRRR! Kląć mi się chce!!!!!

Zastanawiam się skąd biorą się tacy ludzie? Skąd się bierze ich cała dupowatość?? Kto wpoił w nich zasrane kryteria i normy, którymi się kierują??! Udzielenie pisemnej nagany za niewyrecytowanie do świeżo obsłużonego w sklepie klienta "Wesołych Świąt" (pozdrawiam Ricky!) albo zwrócenie uwagi, że "między regałami ze zbiorów korzysta student mający przewieszoną bluzę przez ramię, a tak stanowczo nie może być!!!!" chyba dla wszystkich brzmi jednakowo idiotycznie, a jednak można przez to stracić premię! Pozostawiam to bez komentarza!

Lekko pochylona Kobieta o Fizjonomii Kury, jest mistrzynią w zaburzaniu funkcjonowania każdego organizmu. To - czasem pozornie miła - donosicielka, która krąży natarczywie po okolicy, węsząc podstępy fejsbukujących zwykle czytelników. Jak na urodzoną esesmankę przystało śledzi każdy oddech, ruch i drgnienie rzęs które mają miejsce w zasięgu jej wzroku. Broni zaciekle wszystkich praw autorskich, rozkoszuje się recytując z pamięci kolejne paragrafy bibliotecznego regulaminu, zawsze się uczepi jakieś pierdoły, dzisiaj usłyszałam m. in. od niej - czytelnicy nie mają prawa wchodzić do czytelni w okryciach, mogą mieć przy sobie tylko długopis! - spojrzałam na nią krzywo i zapytałam - czyli od dzisiaj mają wchodzić nago?

/cdn./

Ciąg dalszy nie nastąpi, ponieważ już i tak za dużo się nadenerwowałam!

20 kwietnia 2011

Poza schematy



W ostatnim czasie mój organizm coraz intensywniej dopomina się o drogę. Oczy zmęczone ograniczoną przez schematy przestrzenią, potrzebują zamienić szary, codzienny widnokrąg na rozległe, najlepiej górskie tereny. I choć w każdej wolnej chwili nogi niosą moją desperację gdzie tylko popadnie, poczucie wydeptanych kilometrów nie taką samą daje satysfakcję. Teraz więc w pracy siedzę i z nadzieją nucę pod nosem:


Trzeba mi wielkiej wody,
tej dobrej i tej złej,
na wszystkie moje pogody,
niepogody duszy mej,
trzeba mi wielkiej drogi
wśród wiecznie młodych bzów,
na wszystkie moje złe bogi
niebogi z moich snów.

Oceanów mrukliwych
i strumieni życzliwych,
piachów siebie niepewnych
i opowieści rzewnych,
drogi biało-srebrzystej,
dróżki nieuroczystej,
czarnych głębin niepewnych
i ptasich rozmów śpiewnych.

I tylko taką mnie ścieżką poprowadź,
gdzie śmieją się śmiechy w ciemności
i gdzie muzyka gra, muzyka gra,
nie daj mi, Boże, broń Boże skosztować
tak zwanej życiowej mądrości,
dopóki życie trwa, póki życie trwa.

Trzeba mi wielkiej wody,
tej dobrej i tej złej,
na wszystkie moje pogody,
niepogody duszy mej -
trzeba mi wielkiej psoty,
trzeba mi psoty, hej!
na wszystkie moje tęsknoty,
ochoty duszy mej,
wielkich wypraw pod Kraków,
nocnych rozmów rodaków,
wysokonogich lasów
i bardzo dużo czasu...

/Agnieszka Osiecka



Boże, uwolnij nas od systemów,
uwolnij nas od schematów.
Pozwól uciec i odpocząć gdzieś na końcu świata. Nam pozwól.

Proszę.

19 kwietnia 2011

Czarny Przystojniak na Trzech Nogach

Spotkaliśmy się dzisiaj przypadkiem, w pewnej odmienionej sali. Stał pod oknem znudzony rutyną, niewidoczny, choć słońce na Niego padało. Na początku go nie zauważyłam, bo pomimo wyeksponowania wtopił się w otoczenie jak prawdziwy kameleon. Zanim zwróciłam na Niego uwagę, nastał spokojny, cichy wieczór, lecz kiedy wreszcie nieśmiało do Niego podeszłam, błysnął całkiem śmiało swoimi perłowymi zębami. Czas się nagle zatrzymał, po czym zaczął cofać w tempie presto prestissimo. Znów poczułam się jak wtedy, kiedy razem spędzaliśmy niezliczone godziny, nie bacząc na zegarek i nawoływanie świata. Znów byłam stonowaną uczennicą, potem beztroską, szaloną studentką. Powspominaliśmy intensywne zaszłości, roześmiani, ale i zapłakani. Już dawno tak szczerze nie pogadaliśmy. Choć czasem próbowałam rozmawiać z Jego kuzynami, w głębi serca od dziecka wiedziałam, że to On jest najważniejszy. Wiedzieliśmy, że co było już nie powróci, choć ta niespełniona miłość jeszcze nie raz poruszy moimi stęsknionymi palcami. Wreszcie pochylając posępnie czoło wyszeptał "do zobaczenia, zawsze tu będę na ciebie czekał". Ocierając łzę pokiwałam głową i niespiesznie wyszłam z sali...


                                              Zdjęcie znalezione na stronie pixabay.com

17 kwietnia 2011

Trwa..



Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką wiarę, tak iżbym góry przenosił,
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.
(...)

Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.

Miłość nigdy nie ustaje,
jak proroctwa, które się skończą,
albo jak dar języków, który zniknie,
lub jak wiedza, której zabraknie.
Po części bowiem tylko poznajemy,
po części prorokujemy.
Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe,
zniknie to, co jest tylko częściowe.
(...)

Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy:
z nich zaś największa jest miłość.

/1 Kor. 13, 1-13

...

20 marca 2011

Kurczak dla smakoszy o mocnych nerwach



Po tygodniu odkładania decyzji o skonsumowania zakupionego
w pobliskiej Biedronce kurczaka, pomyślałam rano, że nadeszedł wreszcie moment, aby wypełniły się dni jego chłodzenia.
Byłam przekonana, że przez ten cały czas jego drobiowa doczesność spoczywa w przytulnej zamrażarce, zatem trudno się dziwić przerażeniu, które mnie ogarnęło znienacka, jak oczy moje spostrzegły go nagle w mniej łaskawej lodówce. Trudno - pomyślałam - w końcu kiedy człowiek chodzi rozkojarzony, różne sprawy mogą mu umknąć i wiele może mu się wydawać. Z drżeniem rąk zatem wyciągnęłam szczelnie ofoliowany pakunek z lodówki i nastawiwszy się na nieziemski smród rozpoczęłam rozcinać plastikową powłokę. Nawet nie było tak źle, kurczak najwyraźniej został wcześniej nasmarowany jakimś antyperspirantem albo innym neutralizującym zapachy balsamem. Niestety tego samego nie dało się powiedzieć o kolorze skóry kury, bowiem w dwóch miejscach miała barwę dorodnie szmaragdową. Po konsultacjach z czekającą na obiad rodzicielką, pozbyłam się niepokojąco zielonych fragmentów i wbrew sceptycyzmowi wrzuciłam jednak mięso w czeluście piekarnika.
Oczekując na danie - dla smakoszy o zdecydowanie mocnych nerwach - pragnę Wam podziękować za uwagę i chęci do czytania moich sporadycznych wpisów. Z wiadomych przyczyn może to być mój ostatni tekst..

17 marca 2011

O sztywnym ogonie makreli



Uwielbiam wędzoną makrelę, dlatego też idąc za głosem śniadaniowej zachcianki, wstąpiłam rano do zaprzyjaźnionego sklepu i bez zastanowienia zakupiłam jeden z najsmaczniej wyglądających obiektów mojego ślinotoku. Satysfakcja z upolowania upragnionej ryby nie trwała jednak długo, bowiem już wychodząc ze sklepu zmartwiła mnie sztywność jej ogona. Stwierdziłam, że oznaczać to może tylko jedno: makrela jest niedowędzona, znowu mi będzie po niej niedobrze i przez najbliższe pół roku odrzucać mnie będzie na samo wspomnienie jej smaku. Zrazu przpłynęły przez moją głowę wszystkie dotąd zjedzone, makrelowe poprzedniczki, których ogonek łamał się zanim odchodziłam od sklepowej lady, nasuwając tym samym teorię, że im bardziej kruchy ogon, tym makrela bardziej uwędzona....
Tak więc z sercem cięższym niż zwykle zmierzałam do pracy, wymachując ponuro sztywną rybą. Uleciały ze mnie zupełnie resztki wcześniejszego entuzjazmu. Na szczęście okazało się, że już dawno nie jadłam tak pysznego śniadania i moja teoria o sztywnym ogonie wędzonej makreli szybko upadła nasuwając nową - najwyraźniej wszystkie ryby, które wcześniej spożyłam cierpiały na ościeroporozę.

09 marca 2011

Nie strzelać do organisty!!!



Na każdych drzwiach mojego parafialnego kościoła powinny wisieć kartki z jakże pokojowym, dobrze wszystkim znanym, dziś lekko sparafrazowanym przesłaniem: Nie strzelać do organisty!!!
W związku z tym, że chór znajduje się tam dosyć wysoko, na jego balustradzie, a najlepiej i na samym prospekcie proponuję umieścić wielkie bilbordy z takim samym hasłem - na wypadek, gdyby któregoś z wiernych jednak korciło! Również na piszczałkach można by wyryć stosowne inskrypcje, bez strachu, że ktoś zauważy ubytki
w brzmieniu i tak ledwie zipiącego - przez praktyki domniemanego organisty - instrumentu!!! Gość zawodzi jak wilk podczas pełni,
co w porywach przypomina dancingowe klimaty, żywcem wyrwane
z wieczorków zapoznawczych w polskich uzdrowiskach, czemu towarzyszy kakofonia zuchwałych, zaskakujących, bo przypadkowych antybrzmień w stylu "co mi ślina na ręce
i nogi przyniesie"... WRRRR!!!!!
Muzyka powinna medytacji pomagać, a nie przeszkadzać. Wychodzi na to, że człowiek zamiast się wyciszyć, wychodzi ze świątyni ostro wqrwiony, bo ileż można słuchać tego paradoksalnego, pseudosakralnego aleatoryzmu?!
Hm, a może moja irytacja nie jest słuszna, bo parafianie w związku
z tym, że już troszkę są z eksperymentami osłuchani, zechcą bardziej czoła przychylić muzyce awangardowej i tłumnie - może nawet pieszo - zaczną pielgrzymować do miejsc, gdzie jednak repertuar jest troszkę bardziej wirafinowany..?
Jednak nie sądzę. Za to jeszcze troszkę i naprawdę ktoś nie wytrzyma. Mam nadzieję, że nie będę to ja!!!!!

09 lutego 2011

Z imponderabiliopedii



Skrętka tęsknicówka (Papilio torsi desiderii) to gatunek motyla, który zaraz obok pazia euforiówki (Papilio euforio) najczęściej zamieszkuje brzuchy ludzkie na terenie całego świata. W zależności od aktywności organizmu, w którym pasożytuje, jest owadem dziennym lub nocnym, jednak należy zaznaczyć, że potrafi doskwierać całą dobę, a w niektórych ostrych przypadkach nawet podczas snu. Żywi się przede wszystkim tęsknotą. Przechodząc kolejne stadia rozwoju może osiągać kolosalne rozmiary. W trakcie przepoczwarzania wywołuje w zamieszkałym człowieku uczucia od skręcania przez usychanie, do - znanego głównie z literatury - umierania z tęsknoty. Motyl zawdzięcza nazwę pierwszemu z wymienionych stopni.

06 lutego 2011

Yes-pa!



Dzisiaj znowu okoliczności zmusiły mnie do zasięgnięcia po lek przeciwbólowy. Tym razem na szczęście nie był to ketonal forte,
a najpoczciwsza w świecie no-spa. Od razu też intuicyjnie zaczęłam analizować etymologię nazwy medykamentu, który może i nic wspólnego z uwielbianym przez kobiety na całym świecie Sanus Per Aquam nie ma, ale zastosowanie leku analogicznie do zabiegów SPA przynosi już po kilku minutach spokój ciału i duchowi..

Tak więc no-spa, to przede wszystkim marudny zwrot rozkazujący, skierowany bezpośrednio do bólu, forma skrócona od "no, spadaj!". Kiedy ów farmaceutyk zażywają kaleczące jeszcze solidnie angielszczyznę emigrantki, z charakterystycznym, pełnym klusek
w gębie akcentem mówią: "noł! spadaj!". Wieczorem obolały organizm woła "noooo, spaaaać!" - myślę, że tłumaczyć na język emigrantów już nie muszę. W zależności od pory dnia i chęci oddania ulubionej formie relaksu (spacer, skok na spadochronie) przykłady można mnożyć..

Wykoncypowałam jednak, że nasze potoczne i zupełnie nieliterackie "no", czy też bez względu na kosmopolityczność leksykalną, raczej negatywne słowo "nie" (ból ma raczej wszelką asertywność głęboko w dupie), skrót no-spa powinno się zastąpić
na wskroś pozytywnym yes-pa! W tym ujednoliconym, otwartym politycznie akronimie, kryje się bowiem optymistyczna energia, która bez względu na kontekst, euforycznie i stanowczo dolegliwości mówi "pa!"! Zresztą, na upartego i "yes" można alternatywnie rozwinąć na pobrzmiewające Beatlesami "yesterday", co w związku
z raczej wspomnieniowym już znaczeniem powinno jedynie szybciej unicestwić niechciany ból.

Zatem YES-PA!!!

04 lutego 2011

Dziewiątka - ząb piękności..


Nie wystarczą trzy ósemki, żeby człowiek był mądrzejszy, bo gdyby mądrzejszy był, działałby o wiele szybciej. Czasem jednak musi się pomęczyć i troszkę przecierpieć, żeby się czegoś nauczyć.
Na jak długo wystarczy nauka - okaże się. Tymczasem mam za swoje..

Mniej więcej w ubiegłotygodniowy wtorek, facebook doniósł mi, że jednej z moich koleżanek wyrasta właśnie ósemka. - Jak dobrze, że mi teraz żadna nie rośnie - pomyślałam współczując serdecznie dziewczynie i na wszelki wypadek jednak przeanalizowałam stan mojego osobistego uzębienia, po czym niechętnie, ale wróciłam do swoich obowiązków. Nie minęło kilka godzin, kiedy w ramach zasłużonej przerwy na obiad odkryłam nieśmiały ból w okolicach zaistniałej już częściowo ósemki.
Od razu przyszła mi na myśl nabierająca właśnie mądrości koleżanka i doszłam do wniosku, że skoro swoją mądrość w pobolewającym miejscu już mam, wszystko wskazuje na to, że wybija mi się dziewiątka i niewątpliwie jest to ząb piękności. Obśmiawszy ze znajomymi ów absurdalny pomysł (nie powiem, kilka osób dało się nabrać) skończyłam jeść. Zastanawiałam się potem, jak długo też może doskwierać gagatek, który najwyraźniej znowu postanowił powiększyć swoje terytorium - tym bardziej, że dotąd nigdy nie bolał. Dałam mu dwa tygodnie, bo zwykle po dwóch tygodniach odpuszczał i zapadał w kolejną nieokreśloną czasowo drzemkę. Nie przypuszczałam jednak, że to początek prawdziwej gehnny.

Dni mijały, ból stawał się coraz bardziej nieznośny. Leki przeciwbólowe, które na początku jeszcze przynosiły ulgę, stawały się coraz mniej skuteczne. Doszło do tego, że znajoma podrzuciła mi w piątek wieczorem ketonal, jednak i na to świństwo zdążyłam się do niedzieli uodpornić. Wówczas, z drżącym sercem zdecydowałam się zadzwonić do mojego (najlepszego pod słońcem!) stomatologa. Co prawda kilka lat temu obiecałam mu, że nie będę wydzwaniać w niedzielę, ale mój zmęczony organizm był zbyt zdeterminowany, żeby o obietnicy w zaistniałej sytuacji pamiętać. Jak na anioła-artystę-dentystę przystało, przypominający urodą Freddiego Mercurego lekarz przyjął kilka godzin później nie tylko mnie, ale i innego cierpiącego pacjenta. Stanowczo wykluczył ósemkę jako bezwzględną sprawczynię okrutnych dolegliwości i winą obarczył niewinnie przebywającą obok siódemkę! Zajął się też nią od razu i dał nadzieję mówiąc, że stopniowo powinno być lepiej.

Niestety lepiej było tylko przez chwilę. Znowu zaczęłam się opychać tabletkami neutralizującymi na coraz krótsze chwile ból. Nie będąc w stanie jeść, wszystkie leki przyjmowałam na pusty żołądek, a w desperacji próbowałam nawet metod naturalnych. Suma sumarum wylądowałam na pogotowiu, gdzie przyjęła mnie młodziutka, tleniona blondynka o zdecydowanie za mocno podkreślonych eyelinerem oczach. Pomyślałam tylko - ja pierdolę - i zaczęłam płakać - przecież ona powinna być teraz na dyskotece!! Nie mając wyjścia musiałam jej zaufać, zresztą okazała się być całkiem profesjonalnym, w dodatku przepełnionym empatią specjalistą. Rtg natomiast szybko potwierdziło sabotaż siódemki. Rozległy stan zapalny może nieźle namieszać, dlatego wierzcie mi, kiedy ząb zaboli nie ma na co czekać! Ból nie jest wart tylu nieprzespanych nocy.