19 sierpnia 2011

Et inTerra (2nd r=n)



Tegoroczne wczasy w kurorcie Bielszowice zostały mi w zasadzie narzucone. Po ponad miesięcznych konsultacjach i iście gorączkowym przerzucaniu ofert, jeden z szefów trzech odwiedzanych przeze mnie biur podróży ostatecznie doszedł do wniosku, że żadne rowery, morza, góry, Mazury, Turcje, Maroka
i inne zagranice tak mnie nie oczarują jak kurort Bielszowice. Wspaniałe powietrze, urokliwa okolica, nietuzinkowe zabytki, przyjaźnie nastawieni tubylcy - nic tylko zwiedzać i odpoczywać.
Do tego pełen zakres usług spa i akupunktura w cenie!!! Cała oferta oczywiście extra all inclusive. Jak tu się więc nie oprzeć tak kuszącej okazji?!
W związku z tym, że kurort (o dziwo) usytuowany jest dość niedaleko mojej dzielnicy, od razu udałam się tam celem zabezpieczenia sobie terminu, po czym miałam zaledwie dwa dni na spakowanie kilku nowiuśkich kompletów bikini oraz olejków z filtrem i bez filtra, ponieważ w owym ośrodku słońce świeci 24 h na dobę..
Rzeczywiście, właściciel rzeczonego biura miał rację - przekraczając progi bielszowickiego kurortu od razu poczułam ową tajemniczą egzotykę! Już przy imponujących wrotach oczy moje ujrzały scenografię przygotowaną do kręcenia horroru tak idealnie, że film można śmiało kręcić w biały dzień! Najwyraźniej jednak działania na planie filmowym podejmowane są dopiero w środku nocy, ponieważ ani ja, ani żaden inny turysta nie zauważył nawet cienia śladu świadczącego o obecności medialnego świata. Niemniej jednak widać, że dba się tam o utrzymanie nastroju grozy, praca na planie musi zatem intensywnie wreć.

Hotel mój to miejsce magiczne. Rezydujący tu goście są często tak zachwyceni warunkami, że żal im opuszczać swoje apartamenty choćby na chwilę. Nawet większość drinków spożywają dożylnie, również w trakcie snu. Rozleniwionych wczasowiczów raz po raz odwiedza więc przemiła obsługa, która co chwilę pyta, czy czegoś im nie podać, nie obsłużyć i zazwyczaj z rana owi hotelowi goście zostają wręcz w łóżkach zawożeni na dopieszczające ciało zabiegi spa.
W ostatnim czasie zdarzyło się jedynie kilku nie do końca zadowolonych z warunków turystów, którzy postanowili zmienić kurort na ten najbardziej ekskluzywny - z usługami pozaziemskimi..

Przyznaję, że i ja, do tej pory do końca nie potrafię nazachwycać się przytulnością mojego osobistego appartament, z którego okien rozpościera się bajeczny widok na pobliski le jardin. Zgodnie z zapowiedzią słońce zaglądało do mnie cały czas, więc kąpieli słonecznych śmiało mogłam zażywać nie ruszając się z wielkiego łoża. Zewsząd dobiegała błoga musica mundana, którą z rzadka zakłócały pochrapywania relaksujących się sąsiadów. Jednak w przeciwieństwie do innych turystów udawałam się na częste, wielogodzinne spacery, co w najbliższym otoczeniu rychło zaowocowało nieco przydługawą ksywą "Wędrowniczek". Odkryłam za to wiele interesujących miejsc
z zaskakującymi reliktami przeszłości, wdychałam głęboko wszechobecny jod i delektowałam się okolicą. A zaiste, jest tam co oglądać! W okolicznym parku - na przykład - urządzono skansen, gdzie pozbawione siedzisk ławki zachęcają do wnikliwszego rekonesansu. Uwagę przykuwają tu między innymi kamienne stanowiska do gry w szachy, których planszami ewidentnie zaopiekował się jakiś kolekcjoner miedzi. Co ciekawe, jak się dobrze wsłuchać w ciszę, można jeszcze usłyszeć echa planowanych
w myślach ruchów figur. Jednym z moich ostatnich odkryć była kapliczka z dwoma, najwyraźniej pochłoniętymi rozmową Chrystusami, u których stóp dwa symetrycznie znudzone aniołki przewracają z niechęcią karty gipsowych ksiąg (możliwe, że próbowały ogarnąć najnowsze wydanie KKK).
Śmiem twierdzić, że zaglądający do mnie często przyjaciele fatygowali się na te audiencje nie tylko z mojego powodu, gdyż podobnie jak ja niemieli z zachwytu nad malowniczością krajobrazu i oryginalną architekturą début du siècle Peerel dzięki czemu wspomniane wycieczki rzadko kiedy odbywałam samotnie.

Posiłki najczęściej spożywałam w moim appartament. Każdorazowo zadziwiało mnie bogactwo menu, co dotyczyło szczególnie śniadań i kolacji, na które dostawałam zazwyczaj bułkę z margaryną, bułkę z margaryną lub ewentualnie bułkę z margaryną, a dwudaniowe obiady skutecznie syciły już na sam widok. Dania podawane były zawsze na wielobezbarwnej, nietłukącej się porcelanie.

Odwiedzający osobiście swych gości szef ośrodka wypoczynkowego, pewnego ranka przedłużył znienacka mój pobyt o kilka dni. Spacerując między osobliwymi zabudowaniami (tymi żywcem wyciągniętymi z horroru) nie sposób było nie zagłębić się w refleksjach.. Otóż w pogoni za ziemskimi dobrami nie dość, że zapominamy cieszyć się rzeczami drobnymi, to jeszcze ignorujemy jedną z wartości najcenniejszych - zdrowie. Dbajmy o nie, żebyśmy takie kurorty mogli omijać jak najszerszym łukiem.

Bądźcie zdrowi!


/Niepowtarzalnej pani Władzi, współtowarzyszce niedoli, z którą skutecznie na zmianę gorszyłyśmy panią Zombi, Krzysiowi zza ściany oraz wszystkim, którzy niespodziankowali mnie w tym "spa" swoimi odwiedzinami :) DZIĘKUJĘ!

8 komentarzy:

  1. Bielszowicki czy bolszewicki kurort? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. nie wspomniałaś o wonnosciach kwiatowych w toallet,którą miałaś do swojej dyspozycji...:)

    OdpowiedzUsuń
  3. o tym szerzej w przewodniku po kurorcie - wydam w Pascalu.. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Aż szkoda było wychodzić... ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne! naprawdę bomba. idealny opis. a jaka elokwencja i znajomość obcych terminów! nie dla mnie takie mezalianse. Masz być zdrowa i tyle! A wszystko dlatego, że seksu Ci się zachciało! :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Hahahhahaha! Ten błyskotliwy, jakże podejrzliwy, na wskroś rodzicielski cytat przytoczyć mogła tylko jedna osoba.. Sindi! Wszędzie rozpoznam Twój charakter pisma! :P

    OdpowiedzUsuń