Zawył głucho dzwon
zapłakał Chopin przy organach
batutę podniosła Śmierć
oto Finał
Symfonii Pożegnania
Jak dziś pamiętam tamten dzień, kiedy to pierwszy majowy upał pozrzucał z wszystkich zbędne okrycia. Tłumnie oblegliśmy jeden z wagonów pkp i w paradoksalnie rozbawionych nastrojach ruszyliśmy do Bierunia. Naszymi przeponami potrząsały radośne abstrakcje i skrajne absudry, zresztą jak zwykle. Rozkoszowaliśmy się także kwitnącymi drzewami, zielenią i beztroskim słońcem. Pierwszy raz od rozdania świadectw dojrzałości spotkaliśmy się prawie w komplecie. Brakowało tylko kilku osób. Nikt nie wierzył, że upłynął rok od matury, w zasadzie cały czas nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że jesteśmy już dorośli. Także tego dnia wszystkich spowijała oficjalna czerń, tylko nieliczni pomyśleli o czymś niebieskim. Godzina podróży przyniosła masę wspomnień, do nikogo nie docierał jej właściwy cel. Roześmiane twarze sprawiały wrażenie, jakbyśmy się wszyscy wybierali co najmniej na huczne urodziny...
Zmiana nastroju była jednak tak samo oczywista jak i nieunikniona. Wesołe chichoty nie wysiadły z pociągu, zakupiły bilety do samego Oświęcimia. My pochmurnieliśmy z każdym krokiem zbliżając się powoli do kaplicy. Coraz smutniejsze były także kwiaty, które od początku dzierżyliśmy w dłoniach specjalnie dla Niej. Po drodze udało się jeszcze dokupić kilka bukietów Jej ulubionych konwalii, które chwilę później, wraz z moim ostatnim, niewysłanym listem, zapłakani umieściliśmy w Jej przedwczesnej trumnie.
Z każdą kolejną dziesiątką różańca zmieniała się także aura. Gwałtowny podmuch wiatru zatrzasnął drzwi kaplicy, zamykając nas w środku znienacka. Pomyślałam o naszej wspólnej fascynacji Beethovenem, który wedle podań umierał w trakcie niesamowitej burzy. Wszystko wskazywało na to, że w związku z tym, owego popołudnia Ania zarządziła nagłą zmianę pogody.
Do kościoła przeszliśmy już w strugach deszczu. Z ogranów popłynął zduszony dźwięk Preludium c-moll. Nikt nie rozumiał tego, co się stało, nikt w okrutne fakty nie potrafił uwierzyć. W końcu pięć lat wspólnie walczyliśmy Jej o zdrowie, miała udany przeszczep, nic nie wskazywało na to, że odejdzie od nas tak wcześnie...
Niebo na dobre opanowała burza, kiedy w roztrzęsionej zadumie odprowadzaliśmy Anię ostatnią drogą. Była wspaniałą dziewczyną, niezwykle utalentowaną, dla śmierci zdobyczą stanowczo zbyt młodą.
Właśnie mija dziesięć lat od chwili, kiedy Jej życie nagle zgasło. Mimo, że wiele dróg od tamtego czasu przemierzyłam, tęsknota za Nią boli zupełnie tak samo. I choć w zaskakujących okolicznościach raz mnie jeszcze odwiedziła, do dziś nie daje mi spokoju myśl, że nie odebrałam Jej ostatniego telefonu.
/pamięci Ani Jaromin
Spieszmy się Kochać.. Aniu, tylko Ty tak naprawdę wiesz, co to prawdziwe szczęście..
OdpowiedzUsuńDo zobaczenia w niebie...
OdpowiedzUsuń