31 października 2012

Śmierdząca sprawa..


Tak się nieszczęśliwie składa, że obecnie, w dobie wszech królującego stresu, nieregularnego i niezdrowego jedzenia oraz wszelkich innych szkodliwych czynników, ludzkość ma coraz więcej nieprzyjemnych kłopotów gastrycznych. Tak moi drodzy, nie ma się co czarować,
bo prędzej czy później każdemu nawalają jelita. W związku z tym, producenci fabryk farmaceutycznych raz po raz prześcigają się wypuszczając na rynek nowe, rzekomo rewelacyjne środki mające zażegnać problem zaparć, wzdęć, czy biegunki. Kto z nas nie słyszał
o magicznej mocy xenny extra czy stoperanu?
Pomijając kwestie zaparć i biegunek, ja skupię się dziś przede wszystkim na wzdęciach. Nie raz bowiem zdarzało mi się z innymi pasażerami autobusów przewracać szpiegowsko oczami w celu wyśledzenia zakonspirowanego źródła nagle wyemitowanego smrodu. Co tu dużo gadać - zapewne sami mieliście podobne doświadczenia - jest to broń bezpośredniego i głębokiego rażenia zwłaszcza, kiedy stoi się w dusznym tłoku. Człowiek wstrzymuje oddech, stara się nie wymieniać go jak najdłużej, robi się siny, grożą mu omdlenia i inne konsekwencje związane z niedotlenieniem. Owszem, w aptekach dostępne są mniej lub bardziej skuteczne środki na wzdęcia, jednak chyba nikt jeszcze nie pomyślał o tym, żeby powalczyć z tym kłopotliwym problemem w inny sposób i spróbować przemienić wadę w zaletę..

Oszołomiona historią ze zniczem, przypomniałam sobie swój pomysł sprzed kilku lat, który chyba już najwyższy czas opatentować.
Tym innowacyjnym wynalazkiem jest nic innego jak AntyPruk!
W sumie sama nazwa już powinna Wam wiele powiedzieć, ale rozwinę jego ideę, zanim ktoś zaplątany w czeluściach własnych dedukcji tenże pomysł ukradnie..
A w mojej wizji AntyPruk ma formę klasycznego czopka. Przerażonych już uspokajam! Myślę, że dzisiejsze rozwiązania technologiczne pozwolą uzyskać minimalny, niezwykle wygodny
i zarazem niewyczuwalny dla użytkownika rozmiar, który rychło zapewni błogą lekkość każdemu odbytowi. Czopek ów byłby odpowiednio przygotowany do aplikacji i na pewno nikomu nie zadałby ani krzty bólu.
W AntyPruku - rzecz jasna - najważniejsza byłaby jego wielofunkcyjność. Jako, że najzdrowiej pozbyć się gazów po prostu je wypuszczając, byłby przede wszystkim wyposażony w rodzaj filtra,
który z prędkością światła przetworzyłby przykry odór w przyjemny, odświeżający zapach. Na rynku byłaby dostępna cała gama wonnych propozycji: od neutralnego, przez wszystkie klasyczne - morski, leśny, różany, lawendowy, waniliowy, konwaliowy, po rześkie cytrusy. Oprócz filtra zapachów czopek miałby wbudowany również filtr dźwięków, który przetwarzałby siłę puszczanego bąka na ulubioną melodyjkę użytkownika..
Oczywiście zgodnie z kalendarzem wypuszczane byłyby serie limitowane. I tak ChristmasPruk roznosiłby korzenny zapach piernika bądź grzanego wina i krzepił świątecznego ducha ulubioną kolędą, NewYearPruk rozpylałby zapach chipsów i przynosił nadzieję na nowy, lepszy rok z każdą serią odgłosu wybuchających sztucznych ogni, Valentine'sPruk nasycałby powietrze piżmem i rozczulał nawet najbardziej anty walentynkowe serca romantycznym songiem.. Przykłady można mnożyć. Mnie jednak w tym wszystkim od kilku lat martwiło jedno: co, jak w autobusie, czy w innym miejscu nagle zacznie grać z każdego siedzenia inną kolędą?!

Dzisiaj wymyśliłam! Otóż czas, aby AntyPruk - jak każdy wynalazek - ewoluował! Najwyższa więc pora na nowoczesny SmartPruck, który nie dość, że w aplikacjach istniałaby możliwość wyboru kilku zapachów, lepszej muzyki (z opcją tworzenia list i wyboru profilu bez dźwięku), radiem, alarmem (który wibracjami mógłby budzić śpiochów na właściwym przystanku) i wieloma innymi funkcjami! Btw unowocześniona opcja PrukPlayer mogłaby się świetnie sprawdzić na imprezach, w podróży i wielu innych warunkach, zapewniając nastrojową muzykę i relaks. Mało tego! Młodszy brat AntyPruka automatycznie synchronizowałby się z innymi SmartPrukami znajdującymi się w jednej lokalizacji, co uniemożliwiłoby powstania jakiejkolwiek kakofonii..

30 października 2012

Pozytywka gra tylko raz


Znowu miałam dziwny sen. Śniło mi się, że mój Dziadek zmarł drugi raz. Tym razem został skremowany i kilka razy w śnie pojawiała się Jego urna. Na uroczystość przybyło o wiele więcej osób, niż miało to miejsce naprawdę. Kiedy wszyscy stali, a msza miała się już ku końcowi, bocznym wyjściem wybiegłam z mamą na autobus. Tamże między innymi widziałam ową urnę. Zdziwiłam się, że ktoś cichcem ją wyniósł, ale ponieważ czas już naglił, nie zatrzymując się biegłyśmy dalej na przystanek. Już raz tu byłam, więc Dziadek chyba się nie pogniewa, jak odśpiewam Mu moją ulubioną pieśń żałobną w domu - pomyślałam z wyrzutami sumienia. Było już bardzo późno i najwyraźniej nie miałyśmy wyboru z powodu dojazdu. Niedługo potem, spoglądałam na drzwi świątyni z okien autobusu. To musiał być uroczysty moment wyprowadzenia zwłok, bo żałobnicy stali tłumnie we wszystkich drzwiach i z pogardą przyglądali się jak po prostu odjeżdżamy. Zupełnie nie rozumiem, co w tej ciżbie robiła moja profesorka od analizy literatury chóralnej..

Chwilę później znowu byłam na tym pogrzebie. Zupełnie jakby ktoś cofnął mnie w czasie albo przerzucił do innego wymiaru, bo na dworze było znacznie jaśniej. Tym razem bez pośpiechu wyszłam z kościoła w towarzystwie Pawła. Gdy podeszliśmy do karawanu, od strony pasażera wyłoniła się jakaś młoda kobieta z obsługi i powiedziała:
- Jesteście pierwsi, mam tu coś dla was - niczym na gali wręczenia prestiżowych nagród, uroczyście podała nam duży, czerwony znicz. - Oby tylko nie był to TEN znicz - pomyślałam i z przerażeniem obserwowałam, co kobieta wręcza kuzynowi. Niestety ziściły się moje najgorsze obawy, okazało się bowiem, że to był TEN znicz! Ten sam, który kilka dni temu wywołał lawinę emocji na facebooku: znicz z pozytywką zespołu Ich Troje "Wstań powiedz nie jesteś sam!".
- Nie mogliśmy dostać czegoś innego? Jak ta pani za nami? Zdaje się dostała smycz! - zapytałam zdegustowana, ale dziewczyna nie odpowiedziała. Nie czekając na kondukt, postanowiliśmy wypróbować ów kiczowaty gadżet od razu. Wstrzymałam oddech, Paweł włączył pozytywkę i wysłuchaliśmy tego bezpłciowego brzdękolenia.
-Ty! Włącz to jeszcze raz! - powiedziałam wygrzebując z kieszeni telefon - Nagram melodyjkę i dołączę pod zdjeciem na szajsbuku! Ludziska się zdziwią, że ta tandeta naprawdę istnieje!
Ale szybko okazało się, że z dokumentacji dźwiękowej będą nici, ponieważ znicza nie dało się ponownie odpalić. Ta pozytywka zagrała tylko raz..




*Ps) Sny snami. Początkowo serdecznie ów pomysł obśmiałam, bo przekonana byłam, iż znicz z pozytywką, to jedynie efekt iście pythonowskich żartów fotoshopowych. W sieci jednak wygrzebałam, że to makabryczne zjawisko nie jest żadną fikcją! Ba! Jeśli wierzyć źródłom, już w ubiegłym roku grające lampki zostały uznane za absolutny hit na Wszystkich Świętych! Wiecie już doskonale, że mojej wyobraźni nie trzeba dużo. Zatem biorąc pod uwagę, że masa ludzi lubi kupować podobną tandetę (i to w ilości większej, niż sztuk jeden), od razu w głowie usłyszałam mrożącą krew w żyłach kakofonię płynącą z cmentarzy pełnych samogrających grobów.
Notabene ciekawe, kiedy zaczną produkować cmentarne pozytywki z obracającym się w kółko aniołkiem i kłaniającym rytmicznie wieczkiem, względnie wirujące wieńce.

Czy ktoś mi wyjaśni, jak w takich warunkach w ogóle można oddać się zadumie?!

26 października 2012

Doppel Herz..


Ostatnimi czasy częściej bywam klientem aptek aniżeli Biedronki. Ba! Średnio jestem w nich dwa razy w tygodniu i za każdym razem dokupuję nowe, mające cudownie mnie wyleczyć specyfiki. Moje dzisiejsze zakupy doprowadziły mnie jednak do łez. Tym razem bowiem, odbywszy niespodziewane tour de docteurs et l'hospital pobiłam chyba wszelkie z możliwych osobistych rekordów w farmaceutycznym zakresie. Otóż zaczęło się od tego, iż wręczyłam wesołej farmaceutce trzy recepty, na których było siedem świeżo przepisanych lekarstw, przy czym sześć zupełnie nowych! Chwała Bogu istnieją o wiele tańsze zamienniki, bo jeszcze przed podsumowaniem medykamentów, wszelkie znaki na ziemi i niebie sugerowały, iż zaoszczędzę co najmniej 40 złotych! Nastawiwszy się na gigantyczną kwotę, nawet nie przeraziłam się ostatecznym rachunkiem, choć nie powiem.. 138 złotych wywarło na mnie i tak spore wrażenie, i tym samym stanowi kolejny tego dnia apteczny rekord.
- To ja pójdę po lekartwa - powiedziała dziarsko aptekarka, kiedy upewniła się, że nie padłam na zawał, a trawiąc całkiem spokojnie usłyszaną sumę wymamrotałam jedynie pod nosem:
- Zawsze mogło być gorzej... - i zaczęłam szukać w plecaku karty płatniczej. Wydobywszy plastik poczęłam śledzić ścieżki farmaceutki, a tym razem zaiste były one kręte i niezbadane. Jednak pierwszym, co przykuło moją uwagę, była normalnych rozmiarów (50x40 cm) czerwona reklamówka z jakże znanym napisem Doppel Herz, która wraz z podejściem do kolejnej szuflady wypełniła się lekami do połowy! Tego jeszcze nie było... - pomyślałam, starając się opanować spontaniczny wytrzeszcz, po czym z godnością zapłaciłam za leki.
Opuściwszy aptekę starałam się stłumić narastający wewnątrz atak śmiechu zasłużonym smakołykiem. Nie powinnam rozmawiać na świeżym powietrzu, ale spożywszy wyśmienity Kinder Maxi King nie wytrzymałam i chwyciłam za telefon.
- Nie uwierzysz! - zaczęłam zaśmiewając się do łez - właśnie wyszłam z apteki z normalnych rozmiarów reklamówką pełną leków!!! Ja się sypię! - charczałam chichocząc i pokaszlując (a to niespodzianka) już na całego!
Lidzia podłapawszy głupawkę płakała razem ze mną. To się nazywa Freundschaft! Meine Doppel Herz!

/ Lidzi!

16 października 2012

Grypa vs praca


Zdecydownie to ja byłam w ubiegły piątek gwiazdą poczekalni w lokalnej przychodni rejonowej. Mój kaszel wywarł wrażenie na wszystkich, a szczególnie na samej szefowej. Była tak zachwycona, że chciała koncertu wysłuchać jeszcze raz w szczególnej bliskości. Stetoskop był zimny, ale rozwiał wszelkie wątpliwości. Rozżalona, że nie przyszłam wcześniej zaprosiła ponownie, na przyszły tydzień.

Po weekendzie intensywnych ćwiczeń zrobiłam wszystkim niespodziankę i pojawiłam się w przychodni o dwa dni wcześniej. Znowu byłam gwiazdą, nawet publiczności miałam więcej. Szefowa była w szoku, od nieustannych, kaszlaliz zaczął rzeźbić się na moim brzuchu coś jakby kaloryfer. W związku z tym, że przepisane w piątek specyfiki nie przyniosły oczekiwanego rezultatu, od poniedziałku chodzę na zastrzyki, pomimo to nadal jestem gwiazdą..

Po co o tym piszę? Nie miałabym powikłań, gdybym od razu nie udała się do lekarza. Wszystko zaczęło się w poniedziałek objawami klasycznej grypy: 38 stopniową gorączką i bólami w stawach.
W związku z tym, że niedawno wróciłam z L4, głupio mi było w pracy znowu się narażać. A tam tak naprawdę nikt się nie przejmuje czyimś stanem zdrowia, bo jakkolwiek się czujesz maszyna musi działać. Przechodziłam tak czteru dni, od trzech już intensywnie kaszlałam. Spasowałam, kiedy mój termometr znów 38 stopni pokazał. W międzyczasie niestety wpędziłam się w poważne powikłania. Nie ma więc śmiechów moi drodzy! Jak więc macie gorączkę, pędźcie od razu do lekarza! Zdrowie jest ważniejsze, niż chore ambicje przełożonych.

06 października 2012

W poszukiwaniu zaginionego kotleta


Ostatnio mam fioła na punkcie jajecznych kotletów. Dosłownie! Robię je często i pod różnym pretekstem. Fakt, danie to może nie jest zbyt wyrafinowane, a jednak polubiłam je bardziej niż tradycyjne schabowe!

Nie myślcie sobie, że tego wieczora spotkały mnie jednak tylko kulinarne doznania. Otóż kotlety ogarnął błogi duch harcowania! Jak tylko opuszczałam kuchnię, dochodziły z niej tajemnicze trzaski, gdy sprawdzałam co jest grane - wszystko grzecznie trwało na swoim miejscu! Możecie nie wierzyć, ale czułam się prawie jak wychowawca na koloniach! Chwilę potem dopełnił się czas smażenia prawie wszystkich przysmaków. Na patelni został tylko jeden: Najmniejszy. Wówczas nie wiedziałam, że okaże się być Gwoździem Jajecznego Programu.....
Siedziałam w pokoju, nie powiem..... już się objadałam, kiedy w kuchni rozległ się donośny odgłos wystrzału. Intensywność jego zasugerowała, że kotlet coś wykombinował. Kto wie - może nawet spalić kuchnię całą?! Nie zwlekając wyparzyłam w stronę piecyka.
W najlepszej opcji - wiadomo - istniała ewentualność, że smakołyk zdążył się lekko przypalić i podskoczył umęczony w pryskającym oleju.. Kiedy chwyciłam kurek gazu, żeby ukrócić jego męki, okazało się, że kotlet z patelni już był wyparował! Tak, tak moi mili - zwyczajnie wziął i zdezerterował!!! Tylko dlaczego - się pytam?? Dlaczego??! Za gorąco mu było, czy jak???!

Zdążyłam się wyśmiać, przeanalizować wszystkie możliwości i doszłam do wniosku, że zupełnie nie rozumiem jakim cudem umknął. Możliwe, że to wszystko było "sprawką" szczypiorku, ale jakoś nie chce mi się tego brać pod uwagę. Chyba, że w ramach szalonego eksperymentu, ktoś spryskiwał zioła dla tesco nitrogliceryną..

O tym, że nieświeże jedzenie potrafi "chodzić" powszechnie wiadomo. Wyobraźcie sobie jednak jakie było moje zdumienie, kiedy okazało się, że i świeża żywność potrafi się przemieszczać. Z hukiem! ;)


06 czerwca 2012

Jest jednen, nowy, nieprzeczytany post..


Ostatnio przemknęło mi przez głowę, że w dobie pędzącego rozwoju technologicznego, przydałoby się bardziej poszerzyć tendencyjne horyzonty. Rzecz jasna wcale nie mam tu na myśli kolejnych, tradycyjnie pojmowanych nośników medialnych. Nie przeczę jednak, że owe dotychczasowe osiągnięcia nie zainspirowały mnie do kolejnego pomysłu.
Azaliż wspominając z zadowoleniem projekt Ein Singerautomat do sprzedaży ciepłych napojów (stworzony wyjątkowo w absurdalno-abstrakcyjnej współpracy z S.) oraz opisywany wiele postów temu, supermarketowy dział z uczuciem zwanym powszechnie miłością, powstał mój najnowszy patent. Tym razem dotyczy on niczego innego jak drzwi wejściowych..

Najprostsza definicja głosi, iż drzwi "są elementem ruchomym, zamykającym znacznych rozmiarów otwór w ścianie budynku, ściance mebli czy karoserii pojazdu lub w innej przegrodzie (...)". W zasadzie bogactwo dostępnej dziś na rynku oferty, już teraz niesie masę możliwości związanych z konkretnym zapotrzebowaniem konsumenta: od kształtów, przez materiały, z których wykonywane są skrzydła, konstrukcje, sposoby otwierania i zamykania, do rozwiązań elektronicznych związanych z zastosowaniem różnego rodzaju czujników i fotokomórek. W związku z tym, sądzicie pewnie, że nic nowego wymyślić się już nie można. To ja Wam powiem - można! I to całkiem sporo! Wystarczy bowiem zaadoptować osiągnięcia z dziedziny telefonii komórkowej, gdzie drzwi kodowałyby ilość dobijających się do nich osób, rozpoznawałyby twarze (dozorcy, listonosza, rodziny, znajomych, nieznajomych, akwizytorów, świadków Jehowy, naciągaczy, żebraków, cyganek, etc.) i dokonać kilku synchronizacji z kontem na Facebooku w celu poinformowania właściciela mieszkania o próbie zagoszczenia z opcją "dodaj do znajomych".
Jeśli ktoś nie ma konta w czeluściach Facebooka, wbrew pozorom też nic nie traci. Bo pomyślcie sami: wracacie do domu, a po zamknieciu drzwi od środka, słyszycie płynącą z framugi melodyjną informację: "masz pięć nieodebranych dzwonków i trzy nieodebrane pukania"..

22 kwietnia 2012

Monty Python byłby dumny..


Ostatnio doświadczyłam szeregu absurdów. Co jeden to lepszy, jednak wszystkie na głowę położyły zakupy w pewnej cukierni, gdzie z braku laku (sklep kilka kroków wcześniej wystawił do pocałowania klamkę, nad którą wisiała olbrzymia kartka o treści "chwilowo nieczynne") udałam się po całe jedno prince polo dla złaknionej smakołyku koleżanki z pracy. Z drugiej strony lady krzątała się młodziutka blondynka, która - jak to każda kobieta - robiła wszystko naraz. Zatem onego czasu, kiedy to już czas mojego stania w kolejce był się dopełnił, wyrecytowałam do niej uprzejmie:
- Poproszę jogurt Milko z czerwoną pomarańczą i...... - tu musiałam podnieść głos, bo pani już zniknęła z drugiej strony sklepu - I JEDNO PRINS POLO. Miała po drodze, ale przyniosła tylko jogurt i pędem pobiegła do ekspresu, gdzie akurat skończyła się nalewać kawa dla pana, co zamawiał ją trzy osoby przede mną. Pożartowała, poflirtowała i wracając do mnie zaczęła ładować pączki do papierowej torebki. Podniosłam brwi i rozejrzałam się na wszystkie strony. Poza mną nie było już nikogo oczekującego..
- Ale.. to nie dla mnie??!! - zapytałam zdziwiona.
- Jak to? Chciała pani pięć pączków! - spojrzała nie mniej zaskoczona.
- Prosiłam o prins polo.. - przypomniałam z dość spokojnym uśmiechem.
- Aaaa! Prince polo!!!!! - i przyniosła pięć złocistych, czekoladowych wafelków..

Morał z tego jest tylko jednen, zupełnie stary jak świat: nie stawiaj roweru obok lodówki, bo się przeziębisz.

/Jance

23 marca 2012

Wiosna vs niekorzystny biomet



No i stało się. Nadeszła wiosna, a z nią typowe, nie ułatwiające funkcjonowania mojemu organizmowi przesilenie. Codziennie więc budzę się marząc o tym, by wreszcie się położyć spać. - Nic nowego - pomyślicie, a jednak. Jest gorzej niż zwykle.

Owego dnia, kiedy to tradycja nakazuje utopić jakże symboliczną marzannę, a dzisiejsza młodzież na wagarach zamiennie woli topić nie mniej symbolicznego robaka, z radioodbiornika dobiegła mnie wieść, że w górach właśnie obudziły się niedźwiedzie. Nie wszystkie, ale większość. - To dopiero gupole - pomyślałam, zwłaszcza, że biomet postanowił sobie dość ostro z wszystkiego, co oddycha zakpić. - Całe szczęście niektóre jednak mają jakiś rozum - westchnęłam i na powrót zaczęłam ostro ziewać.

I pomyśleć, że teraz też mogłam spać jeszcze zaliczona do grupy tych "mądrzejszych" ssaków drapieżnych, gdybym w decydującym momencie nie pomyliła kolejek i zamiast "na człowieka", zapisała się do gatunku niedźwiedzi..

/cd. może nastąpi/

04 marca 2012

Wadliwa zaleta



Muszę przyznać, że czasem żałuję, iż rzuciłam palenie. Nie,
nie myślcie sobie, że jest mi tęskno za pozornie przyjemnymi zawrotami głowy wywoływanymi przez jakże dekadenckie
i nonszalanckie zaciąganie! Ależ nie, absolutnie nie żal mi straconych bólów głowy, uspokojonego wreszcie charakterystycznego pokasływania, poszarzałej cery, zniwelowanej zadyszki - niby
to z braku kondycji, pożółkłego kciuka, czy samounicestwionego -
a swego czasu intensywniej oszpecającego zęby - osadu!
Tym bardziej nie rozpaczam z powodu znienacka samooszczędzającej się kasy, o wiele przyjemniej pachnących ubrań czy w ogóle milszego oddechu! Do tego wszystkiego gdzie by mi przyszło narzekać na przywrócony świeżo zmysł smaku?! Toż nawet przy gorączce mam
o wiele więcej krzepy!

Wszystko fajnie, ale jednak mam do Narodu krótką odezwę.. Otóż:

Hola, hola Drodzy Walczący z nałogiem Przyjaciele! Zaprawdę powiadam Wam: zastanówcie się dobrze zanim wejdziecie na wybrane przez siebie szlaki z zamiarem odbycia krucjaty, mającej na celu ostateczne przezwyciężenie Waszych nikotynowych potworów!
Niestety w naturze nie istnieją ideały i nie cały świat realny z uzależnienia odzyskany potem tak nieskazitelnie wygląda, jak byśmy tego oczekiwali. I mniejsza o dziesięć deko więcej na wadze!
Wynikają z tego inne, dość skrajne paradoksy! Mianowicie, nie dość, że organizm ma jeszcze gorszą odporność, to - o zgrozo! - odzyskuje węch, co w miejskich realiach nie jest zaletą nawet najmniejszą! Tak, moi Drodzy, z autopsji ten fakt stwierdzam! Z przykrością niemałą dodaję, że nawet pomimo dość dokuczliwego kataru, w sytuacjach wcale nie takich zaś ekstremalnych, docierają do człowieka zapachy, które przy dłuższym obcowaniu wpędzają w stan co najmniej głębokiej irytacji! Wówczas nawet najkrótsza (co dopiero ta dłuższa!) podróż w zatłoczonym autobusie miejskim staje się najbezwzględniejszym survivalem..

Zaiste nie wszystko złoto, co się chwalebnym uwolnieniem od nałogu świeci! Sami pomyślcie - teraz to mały pryszcz niestety. Tymczasem powoli nadciąga duszne lato..


02 marca 2012

Zabobonność wybiórcza



Znów przebudziłam się dziś w środku nocy. Z jednej strony miałam niezbyt pomyślny sen, z drugiej najwyraźniej potrzebowałam do toalety. Spojrzałam na zegarek, 3:33 przechodziła akurat na 3:34.
- Aha - westchnęłam cierpko przeganiając z głowy demony, które ostrzyły właśnie pazury strachu - Babcia mawiała "sen-mara, Bóg wiara", to spadać mi w te pędy na drzewo! - pomyślałam uspokojona tylko na chwikę babcinymi słowami. Niestety takie sny dotąd zawsze mi się sprawdzały, więc pomimo postawy jakże bohaterskiej asertywności, w mojej podświadomości momentalnie zapaliła się lampka, która jak upierdliwy neon błyskała pytaniem: czy tym razem naprawdę uda mi się odgonić ostrzegawcze czary? - Naprawdę nie mam zamiaru się tym przejmować! - szepnęłam pod nosem zachowując pozory i ruszyłam w stronę toalety. Niecałe pięć minut później już znowu smacznie spałam.

- Kurczę, mama, śniło mi się, że straciłam prawie wszystkie zęby i na dodatek plułam nimi, gdzie popadnie - oznajmiłam rodzicielce przy śniadaniu. Zerknęłam na nią z ukosa zastanawiając się, czy się w ogóle przerazi.
- A to numer! - skwitowała wręcz zadowolona - mi się dzisiaj śniło to samo! To znaczy prawie, bo w tym śnie chodziłam z Tobą po sklepach i też dwa zęby straciłam, ale Ty - jak to Ty - od razu zaprowadziłaś mnie do swojego fantastycznego dentysty..
- Nie boisz się?? - zaskoczona weszłam jej w słowo. Takiego czegoś w ogóle się nie spodziewałam - Mamo, przecież to okropnie niedobre sny, trzeba uważać! Zawsze zwiastują coś bardzo niedobrego!!! Teraz.. to naprawdę zaczynam się bać! - zaskomlałam szykując już papiery do lekarza.
Mama, która nie wiedzieć czemu ostatnio przeżywała każde najmniejsze pieczenie i zaczerwienienie swoich uszu, spojrzała na mnie tak, jak zwykle w sytuacjach, gdy jakiś sen paskudny mnie przerażał i ze sceptycznym politowaniem rzekła tylko:
- Dziecko, dziecko..

24 lutego 2012

Jak nie urok..



Robert Górski powiedział kiedyś: jak ktoś ma pecha to i w dupie palec złamie. Nie, żeby dosłownie, ale.. miał rację.

Tak się dzwinie składa, że zawsze w okolicy kolejnej rocznicy moich siedemnastych urodzin przechodzę jakieś perypetie zdrowotne. Ba! Chyba jedynie w ubiegłym roku nie miałam "przyjemności" konsultować się z żadnym lekarzem ni farmaceutą, co w zasadzie można uznać za ewidentny wyjątek potwierdzający regułę. Analizując tę ponurą statystykę powiem krotko: bywało różnie, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby kogoś odwiedzającego mnie dopadł podobny pech. Czyżby więc naprawdę nieszczęścia chodziły parami??!

Wstrząśnienie Mózgu pozdrawia tęsknie Skręconą Kostkę..

12 stycznia 2012

Poczwarka vs imago



- Wieczorowy makijaż z rana jak śmietana! - pomyślałam nie pierwszy raz obserwując na przystanku pewną ni to młodszą, ni to starszą ode mnie dziewczynę. Standardowo jak na siebie, oczy miała dość solidnie obrysowane czarnym eyelinerem (na kształt lekko przerośniętego, manierystycznie wygiętego ku górze migdała), jej powieki natomiast spowijał obficie ciemny błękit. - Groteska! - przemknęło mi przez myśl - ale możliwe, że dziewczyna jest po prostu kompletnie aspołeczna i twarzą zwyczajnie wysyła sygnały ostrzegawcze? W sumie kto wie.. Przekaz jest jasny, bez kija nie podchodź! - odwróciłam głowę i chwilę zastanawiałam się jak też owo dziewczę podrkeśla oczy wieczorem, skoro już raczej bardziej nie można.. Mniejsza z tym. Jak lubi niech maluje. Ciekawam tylko, o której ona wstaje? Hmm, a może nie śpi w ogóle? Moje myśli natychmiast zaczęły intensywnie analizować każdy mój poranek, celem ustalenia ile czasu potrzebowałabym, aby z fazy poczwarki przeobrazić się zupełnie w postać imago. Prędko jednak doszłam do wniosku, że szkoda na to czasu zwłaszcza, że z moją pobudką nigdy sprawa nie wyglądała prosto. Zresztą.. na pewno znacie to z doświadczenia i nie jestem tu osamotniona: ja zwykle targuję się uparcie z co chwila pobrzękującym w telefonie alarmem, a dodać muszę, że pierwsze wycie budzika zawsze traktuję jako znak zaledwie, że już wypadałoby powoli wstawać. Cóż, może i by wypadało, ale po co?? Już dawno przestałam się łudzić, że "za dziesięć minut na pewno się podniosę!". Dlatego wysłuchuję potem drzemek przez co najmniej pół godziny. Śpię do oporu zawsze z nadzieją, że jak wstanę na minutę przed odjazdem autobusu z wszystkim na spokojnie zdążę. I tak przewracam się po raz kolejny na bok drugi, podczas, gdy inne kobiety od kilku ładnych godzin okupują swoje łazienki m. in. stylizując misterne fryzury, nakładając kolejne warstwy lakieru do włosów, rekonstruując złamany wczoraj tips (nie daj Bóg dwa), odrestaurowując twarz przez stopniowe nakładanie kolorowych, chemicznych mask. Cóż, może nie ma się czym chwalić - zwłaszcza, kiedy w postaci poczwarki przybywam na przystanek - ale ja zaiste wolę się porządnie wyspać, choć przyznam szczerze snu mi zawsze mało. Na szczęście ludzie o wczesnych godzinach prawie w ogóle się nie przyglądają, gdyż sami pod nosami próbują jeszcze chrapać.

- "Dzień dobry. Budzimy się, budzimy :) kto rano wstaje temu... dać wódki :)" - ćwierćokiem przeczytałam wiadomość, która zaraz po pierwszym alarmie zatrzęsła była moim telefonem, po czym po omacku wklepałam odpowiedź:
- "Ciii.. Jeszcze pół h.." - i z nadzieją na półgodzinny brak polemiki odłożyłam telefon.