31 lipca 2023

Weź mnie przytul

Niedawno dość szczegółowo opisywałam jak ważne jest dla naszego ogólnego zdrowia przytulanie się i choć dla niektórych z Was może być to zwykły, mało przekonywujący bełkot, to jednak chyba każdy - prawdopodobnie niechętnie - przyzna, że kiedy cierpimy na deficyt czułości, to w nasze życie wkrada się stopniowo postępująca melancholia, i choćbyśmy byli maksymalnie samowystarczalni, to w głębi duszy będziemy marzyć o życzliwych, pełnych ciepła, silnych i wyrozumiale obejmujących nas ramionach. Ucieczka, czy udawanie twardzieli pożytku nie daje, a wręcz im bardziej zaawansowane jest wyparcie, tym później większa dosięga nas depresja.

Pisząc poprzedni felieton myślałam, że mogę pomóc choć części ludzkości naprawić deficyt czułości cumując na pobliskiej promenadzie i serwując przechodniom darmowe przytulasy, jednak z drugiej strony naszło mnie kilka wątpliwości, z których największą kontrą była myśl, iż w dzisiejszych czasach ludzie raczej są nieufni w stosunku do obcych wyciągających w ich stronę rozłożone ręce lub też mogliby czuć się paraliżująco onieśmieleni, dlatego pomimo ogromnej potrzeby tulenia mogliby zdecydować się jednak nie skorzystać z owej formy ogólnodostępnej pomocy, przez co zarówno wolontariat mój jak i dobre chęci wierutnie spaliłyby na panewce. Dumając dalej, wymyśliłam, iż może jest to w końcu dobry i w dodatku "ten właściwy" pomysł na własny biznes przytulankowy, zatem bezzwłocznie wykonałam rozeznanie w branży. Okazuje się, że idea ta nie jest na rynku zupełną nowością, gdyż temat jest już znany zarówno w Polsce, jak i na świecie, a skorzystać można zarówno z usług profesjonalnego salonu przytulania jak i zawodowo przytulających wolnych strzelców, notabene serwisu takiego nie ma w moim mieście. Z moich obserwacji wynika, że w ofercie zwykle są półgodzinne lub godzinne sesje, jednak myślę, że mogłabym urozmaicić ofertę tak, aby moje profesjonalne przytulasy były rzeczywiście dostępne na każdą kieszeń, z możliwością zakupu karnetu wielokrotnego użytku, włączając też karty podarunkowe. Rzecz jasna oferta ograniczałaby się jedynie do platonicznych przytuleń, a przed skorzystaniem z serwisu konieczne będzie podpisanie umowy wyrażającej świadomą zgodę iż usługa ta jest całkowicie wolna od zmysłowych i seksualnych aspektów, aby obyło się bez dalszych rozczarowań, czy pozwów do sądu o molestowanie. Co fajne, nie tylko klient będzie zadowolony, ale praca ta oprócz fantastycznych zarobków będzie bezcennym benefitem i dla mnie. 

W mojej ofercie obok jakże ważnego w życiu przytulania, będzie również możliwość wygadania się z dręczących duszę rozterek z gwarancją pełnego zrozumienia oraz braku zdawania zbędnych pytań. W razie potrzeby obie oferty będą dostępne w atrakcyjnych pakietach, tak, aby każdy wsparcia potrzebujący był zrozumiany, dotulony i wysłuchany optymalnie, a jak już biznes się rozkręci, zajmę się organizacją Przytulaśnych Festiwali oraz mniejszych imprez (niekoniecznie zamkniętych), na przykład: Just Hug Me Party.

Kilka lat temu zaproponowałam, żeby w supermarketach otworzyć działy z miłością, aby wszyscy ludzie bez wyjątku śmiało mogli cieszyć się tym najcenniejszym uczuciem; jednakże nie ma się co czarować - realizacja tego projektu wymaga cierpliwości. Dziś, w związku z tym, że poziom czułości w społeczeństwie jest nie mniej alarmująco niski, jeszcze raz apeluję do Was, nie zwlekajcie i nie ryzykujcie więcej niczyjego zdrowia, ale tulcie się jak najwięcej! A jeśli w waszym otoczeniu brakuje bliskich, polecam jak najszybciej skontaktować się ze mną, aby doświadczyć profesjonalnego, a jednak serdecznego, troskliwego i poufnego przytulenia. Wystarczy zadzwonić, bądź napisać wiadomość o treści "weź mnie przytul", a rychło naprawimy wszelkie niedostatki oksytocyny. Moje również.

"By rozkwitnąć, kwiaty potrzebują wody - człowiek przytulenia" - Kamila Kampa


23 lipca 2023

Mission Impossible

W ramach babskiego wieczoru uznałyśmy, że trzeba się wybrać do kina. Akurat nic poza Mission Impossible nie było warte uwagi, więc z braku laku zdecydowałyśmy się zobaczyć ów najnowszy sequel, choć jedna z dziewczyn widziała go zaledwie dzień wcześniej. Uznała jednak, że nie ma nic przeciwko temu, aby zobaczyć film po raz drugi, co w zasadzie dobrze rokowało, więc dogadawszy szczegóły spotkałyśmy się pod kinem. 
Słabo już było z biletami, więc wzięłyśmy co zostało - niby miejsca na przeciwko ekranu, ale w rzędzie czwartym, a to już poważnie ostudziło mój entuzjazm. W Imaxie znalazłam się po raz pierwszy i nie do końca wiedziałam czego się spodziewać. Co prawda przypuszczałam, że może być tam wielki ekran, aczkolwiek nie aż tak. Dostałam więc zeza jak tylko usiadłyśmy i rzecz jasna ataku śmiechu wywołanego nagłym poczuciem bezsilności. Głupawki dostała też siedząca koło mnie koleżanka, która - jak się okazało - również tego dnia doświadczyła swojego imaxowego pierwszego razu. 

Akurat zaczęli już emitować reklamy, kiedy ostatecznie uznałam, że seans ten faktycznie może okazać się Mission Impossible, ponieważ nie nadążałam z oglądaniem tego, co się działo na całości ekranu. 
- Tylko ja tak mam, że jak patrzę na gościa w prawym dolnym rogu, to nie widzę co się dzieje w prawym górnym, bo mój kąt oka nie ogarnia? - zapytałam dusząc się ze śmiechu. 
- Nie zagaduj mnie, bo też się gubię - wychichotała koleżanka.
- Może umówmy się, że jedna z nas będzie monitorować lewą stronę, druga środek, a ja stronę prawą? Na koniec wszystko obgadamy i jakoś posklejamy w jedną fabułę - zaproponowałam ocierając łzy.

Nie musiałyśmy długo czekać, żeby doświadczyć również wgniatającego w krzesło dźwięku, którego intensywność można porównać do nokautującego, obustronnego oberwania w uszy wielkimi patelniami tefal, gdyż najwyraźniej w kinie tym dbają, aby ogłuszająca fala dotarła nawet do najmniejszej i najgłębiej zakamuflowanej w organizmie komórki - takiej, o której istnieniu najprawdopodobniej świat się jeszcze długo nie dowie.
- No masz, nie dość, że wyjdę zezowata, to jeszcze głucha - brzuch mnie już bolał ze śmiechu. - A może w cenie biletu jest masaż jelit decybelami? 
Możliwe, że to dlatego właśnie pan siedzący kilka krzeseł dalej nie mniej akustycznie siorbał swoją colę, nie zauważywszy, że dawno już opróżnił wyraźnie zassany do środka plastikowy kubek z najmniejszej kropli cieczy.
 
Wisienką na torcie natomiast był zapach "świeżych inaczej" skarpet, które odziewały partyzancko acz dumnie wystające znad poręczy krzesła stopy zaledwie dwa miejsca ode mnie.

Strach się bać czego doświadczają szaleńcy decydujący się siedzieć w rzędzie pierwszym, albowiem tam zaiste musi się odbywać najprawdziwszy survival... 
Obiecałam sobie, że jeśli dożyję do końca seansu, następnym razem do Imaxa zabiorę ze sobą kompas, słuchawki wyciszające szum i klamerkę na nos. Wóczas mission powinna być bardziej possible. Pyrsk.



Jitce i Annie

19 lipca 2023

"Kiedy myślimy o kimś zostając bez niego (...)"

W ubiegłą niedzielę otrzymałam jedną z najsmutniejszych informacji, jakie można w życiu dostać. Takie wiadomości zawsze przychodzą znienacka i bezwzględnie łamią serca swoją ostatecznością, a są tym boleśniejsze im mniej się ich spodziewamy. Nie wiem bowiem dlaczego człowiek, choć zdaje sobie sprawę z własnej przemijalności, podświadomie uważa, że inni ludzie będą żyli wśród nas zawsze... Tymczasem jak zauważył Jan Twardowski:
"(...) żeby widzieć naprawdę zamykają oczy (...)".
Zapewne każdy z Was kojarzy przynajmniej jedną osobę, która pomimo dość wątpliwego stanu zdrowia, obfitującego w uprzykrzające codzienność dolegliwości nigdy nie narzeka, jest zawsze uśmiechnięta i ma w zanadrzu dobre słowo, a jej empatyczna natura krzepi bezinteresownym wsparciem. Takim właśnie zapamiętam Pana Pawła, albowiem właśnie On, oprócz promiennego uśmiechu, wrodzonej, bezinteresownej dobroci i fantastycznego poczucia humoru, podchodził do ludzi ofiarując im swoje złote serce na dłoni. Nie szczędził również pięknego głosu, którego tenorową barwą przez wiele lat wzbogacał brzmienie Parafialnego Chóru Jutrzenka w Nowym Bytomiu. Nie kto inny, a On o nic nie pytając zrobił podest dyrygencki, dzięki któremu wszystkich chórzystów widziałam jak na dłoni. Z zaangażowaniem również dbał o dobrego ducha zespołu, od czasu do czasu organizując integracyjne spotkania, podczas których łagodziliśmy obyczaje nie tylko muzyką.

Szczęściarzem jest każdy, kto mógł Cię nazywać swoim Przyjacielem, Panie Pawle. Dziś dołączyłeś do Henryka, Alojza, Janki, Karola, Jureczka, Janka, Marysi i Joasi, wzmacniając zarazem solidny już w skaładzie Anielski Chór Kameralny. Choć nie mogę osobiście przybyć na Twoje Ostatnie Pożegnanie, zachowam Cię w sercu na zawsze. Do zobaczenia na próbie, po drugiej stronie ❤

Cześć Twojej Pamięci!


śp. Pawłowi Jeziorskiemu

15 lipca 2023

Kraina Deszczowców

Z cyklu "dawno nie padało" - pomyślałam patrząc na po raz kolejny płaczące dzisiaj okna. Moi porozsiewani po całej Europie znajomi narzekają na upały nie do wytrzymania, tymczasem u nas ostatnimi czasy leje i leje, bo najwyraźniej wszystkie chmury postanowiły się zintegrować i zorganizować Festiwal Ulew właśnie na Zielonej Wyspie. Od świtu do zmroku wylewa się więc na nas gorycz z nadąsanego nieba, zupełnie jakby zaraziło się ono zgorzknieniem panującym na świecie. Rozkapryszona pogoda nie dba o to, czy jest dzień roboczy, czy nastał weekend, nie sprawdza także planów oraz statystyk urlopowych i ewidentnie ma w nosie ludzi wolących czas spędzać poza domem. Tak, jakby nie dało się poczekać z fochami do jesieni... Co prawda czasem szczęśliwie udaje mi się wbić ze spacerami pomiędzy bębniące nadobficie krople i generalnie mówiąc nie mam nic przeciwko ciepłym strugom letniego deszczu, ale jak się chodzi niemal non stop przemoczonym oraz nieustannie wylewa wodę z sandałów, to mimo wszystko zaczyna to mierzić i ucieka gdzieś cały romantyzm serwowanego przez naturę, odświeżającego prysznica. 

Owszem, kilka lat temu tak wyglądało typowe irlandzkie lato (hm, żeby tylko lato), jednakże z czasem przez uparte chmury skutecznie zaczęło się przeciskać słońce, które stopniowo, acz coraz hojniej zaczęło obdarzać ludzi witaminą D. Wiadomo, bez szaleństwa, żeby ludziom od razu nie przewróciło się w głowch. Ba! W ubiegłych latach zdarzyło się nawet, że przez kilka tygodni nawet najmniejsza chmurka nie odważyła się pojawić, aby postraszyć upragnionym wóczas opadem, aż tu nagle wróciły niemalże permanentne ulewy ostatecznie ujawniając gdzie tak naprawdę znajduje się Kraina Deszczowców. Nie wiem, co "tam u góry" musiało się stać, że deszcz uzyskał monopol na długoterminową prognozę u nas, marzę jednak o tym, aby na niebie znów pojawiło się krzepiące duszę, przyjemnie rozgrzewające światło słoneczne. 


Niech ktoś mi podaruje choć trochę słońca, ładnie proszę...

13 lipca 2023

Już prawie piątek!

Od kiedy pamiętam, jedyne dni tygodnia, jakie uznaję, to "prawie piątek" (tak, trwa cztery dni i bezpośrednio poprzedza właściwy piątek), piątek, sobota i niedziela; co też nie zawsze spotyka się ze zrozumieniem, akceptacją, bądź poczuciem humoru innych ludzi. Mam szczęście nie pracować w weekend, więc dla uhonorowania dni wolnych od pracy każdy zachował oryginalną i powszechnie stosowaną nazwę. Gdyby jednak mój roboczy grafik był ruchomy, a dni wolne od pracy wypadały nieregularnie i losowo w przypadkowe dni robocze, zapewne używałabym systemu dwudniowego, w którym oprócz upragnionego piątku, "prawie piątek" miałby dni sześć. Cieszmy się jednak z tego co jest, bo bardzo lubię mieć wolne w weekend.

Większość moich znajomych zwykle dość radośnie reaguje na ów nietuzinkowy system i czasem ku mej uciesze zamiast "cześć" zadziornie rzuca "już prawie piątek!" (rzecz jasna poza piątkiem). Na marginesie mówiąc, nigdy nie zapomnę zaskoczenia koleżanki, która kilka lat temu spotkawszy mnie po skończonej dniówce, w pewien - a jakże - poniedziałek, zapytała kulturalnie co u mnie słychać, a ja klasycznie odpowiedziałam:
- Wiesz, jest prawie piątek, więc jest wręcz świetnie!
- Muszę sobie pożyczyć od Ciebie kalendarz - skwitowała całkiem rozbawiona.

Dziś rozmawiając z inną koleżanką w pracy, nie mogłam się znów powstrzymać:
- Już prawie piątek - zadziornie zagadałam.
- Jak co tydzień - odpowiedziała - a potem znowu poniedziałek. Strasznie szybko ten czas leci - dodała nieco posępniej.
- W weekend mógłby zwolnić - zasugerowałam.
- Ale wtedy musiałby trwać więcej, niż dwa dni - odrzekła najwyraźniej podchwyciwszy ideę.
- Nie mam nic przeciwko - rozmarzyłam się - lubię długie weekendy.
- Ja też - dodała.
- Na przykład do pracy można chodzić od poniedziałku do środy, a od czwartku do niedzieli byłby czas na odpoczynek. Wtedy nazwać by to można "weekon" i "weekoff" - zaproponowałam.
- Ogólnoświatowe rządy powinny to wziąć pod uwagę! - podsumowała koleżanka.

I choć pomysł nowelizacji tygodnia nie trafił jeszcze do projektu ustaw żadnego parlamentu, zanim stanie się oficjalnym aktem normatywnym o charakterze powszechnie obowiązującym, miejcie się dobrze. Już prawie piątek!



12 lipca 2023

Ludzie, tulcie się!

Regularnie chodzę na długie spacery, więc systematycznie mam okazję przyglądać się ludziom. Niektórzy z uśmiechem mijają mnie na swojej drodze, zwykle rzucając przyjazne pozdrowienia,
a czasem wręcz próbując rozwinąć dalszą konwersację, o - tu niespodzianka - lubiącej kaprysić pogodzie. Inni spacerują romantycznie, z miłością wpatrzeni w towarzyszące im osoby i jakby nie ruchy nóg możnaby mieć wrażenie, że lekko płyną w powietrzu. Jeszcze inni - samotnie w ciszy lub słuchając muzyki, bądź integrując się w rozgadanych grupkach - z zapałem kontynuują swoje dzienne treningi, rzecz jasna przywdziawszy adekwatne, sportowe stroje, w dłoniach koniecznie dzierżąc najprofesjonalniejsze z możliwych butelki z wodą. Niestety bardzo wiele osób, bez względu na to, czy spaceruje solo, czy w towarzystwie, ma w oczach ukryty smutek. Nietrudno zauważyć nosy zawieszone na kwintę, nawet, jeśli na ustach malują się wystudiowane uśmiechy. Uśmiech numer 7, uśmiech numer 16, uśmiech numer 52... Oko prawdę Ci powie, bo odzwierciedla nawet najbardziej skrytą duszę. 

Rzecz jasna powody smutku mogą być różne, o czym można prawić godzinami. Jednak szczędząc Wam szczegółowych wywodów na ten temat, pójdę od razu do konkluzji. Otóż przyglądając się mijającym mnie smutnym przechodniom doszłam do wniosku, iż głównym powodem wszelkich melancholii, depresji oraz innych rozpaczliwych stanów duszy jest nic innego jak deficyt czułości. Gdyby bowiem ludzie doświadczali jej na codzień wystarczająco, zupełnie inaczej stawialiby czoła rzeczywistości; bez doszukiwania się wszędzie problemów, wietrzenia nieistniejących podstępów, obgadywania innych, bądź wywoływania niepotrzebnych konfliktów. Wynikłyby z tego same benefity. Na przykład usta wygięte w podkówkę odgięłyby się narturalnie w drugą stronę automatycznie upiększając rozjaśnione szczerym uśmiechem twarze, poziom ego spadłby na łeb na szyję, bo nikt nie czułby się niedowartościwany, nie wywyższałby się nad innych, więc zniknąłby problem konfliktów
i wreszcie miłość miałaby szansę na rozpostarcie skrzydeł, a na Ziemi nastałby wreszcie pokój, gdyż wszyscy ludzie byliby zaiste pełni dobrej woli. 
Pewnie pomyślicie - "a ona co tam znów fandzoli?". Pomarzyć zawsze można, czyż nie? Najlepsze w tym wszystkim jest to, że antidotum na brak czułości jest od dawien dawna powszechnie dostępne i zupełnie nic nie kosztuje. Owszem, smutek w stanach bardzo zaawansowanych niejednokrotnie jest leczony farmakologicznie, jednak wszyscy zapominamy, że istnieje wyśmienite lekarstwo, dostępne dosłownie od ręki, a remedium to nie wymaga recepty od żadnego lekarza, ani tym bardziej konsultacji z farmaceutą. Co więcej można go nadużywać ile się chce, bo poza uskrzydlającym szczęściem świat nie odnotował jeszcze potwierdzonych naukowo środków ubocznych spowodowanych nadmierną produkcją oksytocyny, którą wywołuje nic innego jak przytulanie. 

Warto przypomnieć, że badania potwierdziły, iż bez czułego dotyku niemowlęta nie byłyby w stanie się prawidłowo rozwijać, a niemowlęctwo to przecież dopiero początek. Potwierdzono również, iż przytulanie zabija depresję, powoduje spadek wydzielania kortyzolu (hormonu stresu), łagodzi niepokój, podnosi poczucie własnej wartości, stymuluje pozytywne reakcje mózgu, obniża ciśnienie krwi i tętno, poprawia skórę i wzmacnia system immunologiczny, więc aż dziw, że ludzie nie tulą się non-stop, zważywszy na przyjemność jaką to daje, nie mówiąc już o tych wszystkich wymienionych korzyściach... Pamiętać należy, że dotyku drugiego człowieka nie zastąpi nawet najbardziej wymyślna aplikacja, czy reakcje na najbardziej obleganych mediach społecznościowych.

Nigdy nie zapomnę jak w czasach studenckich, nie tylko w czasie sesji stawałam na środku schodów "starego budynku", rozkładawszy ręce wołałam NIECH MNIE KTOŚ PRZYTULI!!!. Długo nie musiałam czekać, bo zwykle od razu pojawiał się jakiś zaprzyjaźniony wolontariusz niosący przytulankową pomoc. "Proście, a będzie wam dane" - powiadają... Szkoda, że z czasem bezwarunkowe przytulaki nie są już takie dostępne, a ludzie wskakując w swoje chomicze kołowrotki lub podejmując inne wyścigi szczurów i skupiając się na zarabianiu pieniędzy oraz robieniu karier schną wewnętrznie, zapominają o tym jak ważny we krwi jest prawidłowy poziom czułości. Virginia Satir, amerykańska psychoterapeutka mawiała:

By przeżyć, trzeba nam czterech uścisków dziennie. By zachować zdrowie, trzeba ośmiu. By się rozwijać – dwunastu. 

Podchwytując tę myśl śmiem twierdzić, że gdyby wszyscy ludzie porządnie się wytulili nastałoby powszechne szczęście. Nie zwlekajcie zatem i zacznijcie profilaktyczną suplementację już dziś!


Poważnie mówię... Ludzie tulcie się, przytulajcie ile wlezie! Niech Międzynarodowy Dzień Przytulania trwa codziennie!



04 lipca 2023

Strefa komfortu poza strefą komfortu

Ostatnio tak często wychodzę ze strefy komfortu, że stało się to moją nową strefą komfortu i jak przychodzi dzień, w którym nie mam z czego wyjść, to zaczynam czuć się bardzo niekomfortowo. Bardzo możliwe, że wówczas również opuszczam strefę komfortu, ale jakoś tak zupełnie bez dreszczyku emocji, wpadając w niezbyt ekscytującą stagnację. A może w tej sytuacji to strefa komfortu opuszcza mnie? 

Tymczasem cały widz polega na tym, żeby czuć się komfortowo niezależnie od sytuacji, czy dzień słoneczny, czy ponury, czy walą gromy, czy lecą wióry. I tego Wam wszystkim życzę - czujcie się dobrze zawsze. Niech komfort będzie z Wami.

PS) Ostatnimi czasy statystyki na moim blogu odnotowały tysiąćpięćsetstodziewięćset wejść z Singapuru, dlatego też "serdecznie pozdrawiam" tamtejszego bota, który nienaturalnie nabija moją blogową liczbę czytelników. Patrząc na częstotliwość wejść nie trzeba się silić na jakiekolwiek analizy, bo wyraźnie po nich widać, że człowiek z krwi i kości to nie jest, chyba, że cierpi na uporczywą insomnię i ma naprawdę wysublimowany literacki gust (względnie jakąś blogerską psychozę). Jeśli ktoś ma pomysł jak zablokować taką sztuczną aktywność proszę o kontakt, ponieważ w ustawieniach pozamykałam już możliwie wszystko, a liczba natrętnych wejść zamiast zniknąć wręcz się zdwoiła, nachalnie naruszając mój komfort. Będę wdzięczna za pomoc.