31 maja 2011

Figle majowej pogody vs rower



Człowiek w dobrej wierze postanawia czasem porzucić tradycyjne środki lokomocji na rzecz wzmocnienia kondycji. Odkurza wówczas rozleniwiony po zimie rower z mocnym postanowieniem regularnego dojeżdżania nim do pracy. Z perspektywy odległości jest to dosyć szalony pomysł, jednak człowiek znowu nie jest taki, żeby nie lubił wyzwań. Hartowanie ciała i ducha to bezsprzecznie dobre pobudki, ale jak wyjdzie na tym wszystkim zdrowie?
Niewiele się nad tym zastanawiając poddałam się dziś rano dobrowolnie pierwszej inhalacji spalinowej, a podróż jednośladem zajęła mi raptem 15 minut dłużej niż zażywanie sauny w nabitym o poranku autobusie. Stres, który początkowo towarzyszył tej nie do końca spontanicznej inicjacji szybko ustąpił miejsca endorfinom płynącym z zażywania ruchu na "prawie jak" świeżym powietrzu.
Niestety szybko się okazało, że są i minusy tych moich szaleństw. Przetarty świeżo szlak ogarnęła wielka ulewa w akompaniamencie wiosennej nawałnicy. Siedzę zatem już ponad 2 h dłużej w pracy marudząc pod nosem, że nie mam przednich świateł, kurtki przeciwdeszczowej i odblaskowej kamizelki. No ok, człowiek na błędach się uczy i chętnie je naprawi, niech tylko mu będzie dane bezpiecznie powrócić do domu..

23 maja 2011

..



Cały czas pamiętam ten niezwykły, urodzinowy epitet, jakiego dziesięć lat temu użyła Ania, w wysublimowany sposób poprzedzając skierowane do mnie życzenia. W peesie dopisała notkę, że liczy na podobną inwektywę w dniu swojego jubileuszu, miałam więc prawie trzy miesiące na wydumanie czegoś ostrzejszego. Jako, że na trzy tygodnie przed moim słodkim odwetem Śmierć spłatała figla w szykowanym scenariuszu, nie przelałam czubiących się słów na tę wyjątkową kartkę. Dziś mam okazję, więc cytując jedynie przyjaciółki dedykację pytam: "Ty Stara Krowo!" Gdzie jesteś??! Dziś miałabyś trzydziestkę.. :(


/Ani Jaromin na bis

08 maja 2011

Elvis żyje!!!



Elvis żyje! Wiem to na pewno! I tu wcale nie chodzi o jedenego ze stylizujących się adekwatnie sobowtórów, którzy próbują zaistnieć w każdym możliwym, wkradającym się w polskie media reality show. Przeciwnie! Gość swój wizerunek nieźle kamufluje, tylko wiek by się zgadzał. A mowa nie o kim innym, jak o organiście, o którym już kiedyś z największą dezaprobatą tutaj pisałam. Cała prawda dotarła do mnie jednak dopiero dzisiaj, kiedy wykonywał - przygrywając we właściwym sobie antystylu - jedną z pieśni maryjnych, która zabrzmiała zupełnie jak Love me tender, a wzbudziło to tym razem ogólną wesołość w kościele. Nawet miałam momentami wrażenie, że próbuje przejść na język angielski.. Co by to było, gdyby zamiast organów posłużył się gitarą??! Echh, drogie mohery, już jesteście ugotowane!

07 maja 2011

Przyjaźń poza grób



Zawył głucho dzwon
zapłakał Chopin przy organach
batutę podniosła Śmierć
oto Finał
Symfonii Pożegnania


Jak dziś pamiętam tamten dzień, kiedy to pierwszy majowy upał pozrzucał z wszystkich zbędne okrycia. Tłumnie oblegliśmy jeden z wagonów pkp i w paradoksalnie rozbawionych nastrojach ruszyliśmy do Bierunia. Naszymi przeponami potrząsały radośne abstrakcje i skrajne absudry, zresztą jak zwykle. Rozkoszowaliśmy się także kwitnącymi drzewami, zielenią i beztroskim słońcem. Pierwszy raz od rozdania świadectw dojrzałości spotkaliśmy się prawie w komplecie. Brakowało tylko kilku osób. Nikt nie wierzył, że upłynął rok od matury, w zasadzie cały czas nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że jesteśmy już dorośli. Także tego dnia wszystkich spowijała oficjalna czerń, tylko nieliczni pomyśleli o czymś niebieskim. Godzina podróży przyniosła masę wspomnień, do nikogo nie docierał jej właściwy cel. Roześmiane twarze sprawiały wrażenie, jakbyśmy się wszyscy wybierali co najmniej na huczne urodziny...

Zmiana nastroju była jednak tak samo oczywista jak i nieunikniona. Wesołe chichoty nie wysiadły z pociągu, zakupiły bilety do samego Oświęcimia. My pochmurnieliśmy z każdym krokiem zbliżając się powoli do kaplicy. Coraz smutniejsze były także kwiaty, które od początku dzierżyliśmy w dłoniach specjalnie dla Niej. Po drodze udało się jeszcze dokupić kilka bukietów Jej ulubionych konwalii, które chwilę później, wraz z moim ostatnim, niewysłanym listem, zapłakani umieściliśmy w Jej przedwczesnej trumnie.

Z każdą kolejną dziesiątką różańca zmieniała się także aura. Gwałtowny podmuch wiatru zatrzasnął drzwi kaplicy, zamykając nas w środku znienacka. Pomyślałam o naszej wspólnej fascynacji Beethovenem, który wedle podań umierał w trakcie niesamowitej burzy. Wszystko wskazywało na to, że w związku z tym, owego popołudnia Ania zarządziła nagłą zmianę pogody.
Do kościoła przeszliśmy już w strugach deszczu. Z ogranów popłynął zduszony dźwięk Preludium c-moll. Nikt nie rozumiał tego, co się stało, nikt w okrutne fakty nie potrafił uwierzyć. W końcu pięć lat wspólnie walczyliśmy Jej o zdrowie, miała udany przeszczep, nic nie wskazywało na to, że odejdzie od nas tak wcześnie...

Niebo na dobre opanowała burza, kiedy w roztrzęsionej zadumie odprowadzaliśmy Anię ostatnią drogą. Była wspaniałą dziewczyną, niezwykle utalentowaną, dla śmierci zdobyczą stanowczo zbyt młodą.
Właśnie mija dziesięć lat od chwili, kiedy Jej życie nagle zgasło. Mimo, że wiele dróg od tamtego czasu przemierzyłam, tęsknota za Nią boli zupełnie tak samo. I choć w zaskakujących okolicznościach raz mnie jeszcze odwiedziła, do dziś nie daje mi spokoju myśl, że nie odebrałam Jej ostatniego telefonu.

/pamięci Ani Jaromin

06 maja 2011

Kobieta o Fizjonomii Kury



Jeszcze chwila i zacznę gryźć!!! Za oknem piękny - chociaż majowy - dzień, słońce ożywiając piękno ledwie przebudzonej do życia przyrody rozpieszcza beztrosko, nawet w robocie by nie było źle, gdyby nie sztuczne, i rzecz jasna nikomu niepotrzebne problemy. Człowiek wpada w sajgon od lekko opóźnionego rana, robi tysiąc rzeczy naraz, nie wiadomo skąd ma dodatkowych kilkanaście par rąk, uszu, oczu i ust, przerzuca papierami, biega z zamówieniami, wydzwania, załatwia, nie ma czasu zjeść, ale naładowany wiosną nawet daje radę, nie traci humoru i gładko odhacza nawarstwione sprawy. Oczywiście zawsze jednak znajdzie się ktoś, kto w momencie wytrąci człowieka z równowagi, podniesie ciśnienie, zetrze uśmiech z twarzy, i swoimi apatycznymi, tępawymi w wyrazie, pustymi oczami, sepleniącym, powolnym szeptem i komunistycznymi przyzwyczajeniami doprowadzi cały mój optymizm do wściekłego wrzenia. I nawet nie mogę wyjść zapalić! WRRR! Kląć mi się chce!!!!!

Zastanawiam się skąd biorą się tacy ludzie? Skąd się bierze ich cała dupowatość?? Kto wpoił w nich zasrane kryteria i normy, którymi się kierują??! Udzielenie pisemnej nagany za niewyrecytowanie do świeżo obsłużonego w sklepie klienta "Wesołych Świąt" (pozdrawiam Ricky!) albo zwrócenie uwagi, że "między regałami ze zbiorów korzysta student mający przewieszoną bluzę przez ramię, a tak stanowczo nie może być!!!!" chyba dla wszystkich brzmi jednakowo idiotycznie, a jednak można przez to stracić premię! Pozostawiam to bez komentarza!

Lekko pochylona Kobieta o Fizjonomii Kury, jest mistrzynią w zaburzaniu funkcjonowania każdego organizmu. To - czasem pozornie miła - donosicielka, która krąży natarczywie po okolicy, węsząc podstępy fejsbukujących zwykle czytelników. Jak na urodzoną esesmankę przystało śledzi każdy oddech, ruch i drgnienie rzęs które mają miejsce w zasięgu jej wzroku. Broni zaciekle wszystkich praw autorskich, rozkoszuje się recytując z pamięci kolejne paragrafy bibliotecznego regulaminu, zawsze się uczepi jakieś pierdoły, dzisiaj usłyszałam m. in. od niej - czytelnicy nie mają prawa wchodzić do czytelni w okryciach, mogą mieć przy sobie tylko długopis! - spojrzałam na nią krzywo i zapytałam - czyli od dzisiaj mają wchodzić nago?

/cdn./

Ciąg dalszy nie nastąpi, ponieważ już i tak za dużo się nadenerwowałam!