19 maja 2025

Oh, shit!

Uprzedzam, że poniższa relacja nie jest tekstem "do kotleta", zatem osoby spożywające właśnie jakiekolwiek pokarmy lub te bardziej wrażliwe w odbiorze treści gastrycznych uprasza się o natychmiastowe zaprzestanie czytania. Ową historię próbowałam opisać zabawnie, ale temat jest dość rzadki i śliski. Będzie więc obrzydliwie, może nawet wulgarnie, dlatego dziękuję za dobre chęci, ale tym razem nie jest to lektura dla Was. Bardziej elegancko tego wątku przedstawić się nie dało, tak, że pozdrawiam i dziękuję za uwagę.


A teraz do rzeczy. 

Kiedy człowiek ma niewydolną trzustkę i doświadcza innych "atrakcji" związanych z dolnym odcinkiem przewodu pokarmowego, często dodatkowo musi się konfrontować z wieloma różnymi nieprzyjemnościami. Już mniejsza o brak zrozumienia osób niemających pojęcia z czym trzeba się zmagać na co dzień oraz ile ryzyka podejmuje się wychodząc z domu, gdyż widmo upokarzającego zawstydzenia śledzi każdy krok. Z empatią nie jest lepiej. Ludzie mają tendencję do oceniania innych przez pryzmat własnych doświadczeń i ani im w głowie "wkładanie czyichś butów", aby przynajmniej próbować zrozumieć daną sytuację, czy okazać choćby krzytynę wsparcia. Cóż, zostawmy to.

Na znieczulicę ludzką można się uodpornić. Chyba najbardziej upierdliwa w tym wszystkim jest konieczność dosłownego "drążenia tematu" i odwiedzania różnych ośrodków zdrowia celem wnikliwszej oceny problemu, który od dawna kwalifikuje się pod kryterium "never-ending story", a przymus ten odciska piętno na jakości - w zasadzie każdego - mojego urlopu. I tak tradycją stało się, że na okoliczność nieustannie rekonsultowanych kontrolnych konsultacji przechodzić muszę różne badania, z czego najmniej przyjemnym jest doroczny pojedynek z własnym organizmem celem przygotowania się do kolonoskopii, gdyż w przeciwieństwie do codziennych maratonów toaletowych ów bieg odbywa się na pełnym głodzie. Zanim do badania dojdzie należy wykonać kilka dodatkowych, rutynowych badań, aby anestezjolog ze spokojem mógł odpalić procedurę znieczulenia ogólnego. W tej kwestii nie jestem bohaterem, raz przeżywszy tę "radość na żywca" dziękuję za kolejne doznania. Z dodatkowych badań musiałam wykonać między innymi EKG, a tu spotkało mnie niemałe zaskoczenie, gdyż po wydrukowaniu wykresu przedstawiającego pracę mojego serca, pani pielęgniarka zapytała ile mam lat, a ja przyznawszy się do wieku wywołałam u niej szok.

- Ile??! - wrzasnęła oburzona.
Nie sądziłam, że jest tak źle, blado się uśmiechnęłam i dodałam niepewnie:
- Naprawdę nie mam więcej... - a pielęgniarka zaczęła się śmiać.
- Jakie więcej! Byłam przkonana, że pani powie przynajmniej 10 lat mniej.
Tym razem ja zaczęłam się śmiać. Kto by pomyślał, że zapłacę nie tylko za badanie, ale i za komplement.
- Wie pani, zwykle mówię połowę mniej, może to jest klucz do sukcesu. Powiadają, że wiek to tylko numerki, a najważniejszy jest stan umysłu.
- Dobry pomysł - powiedziała - też tak będę robić - skwitowała.

I na tym komplementy się skończyły, gdyż na dzień przed zaplanowaną kolonoskopią mój organizm stanął okoniem i po przyjęciu limonkowego "eliksiru" przeczyszczającego zamiast się dokumentnie wyczyścić, zastrajkował i zupełnie się zablokował. Nie wiem jak to jest w ogóle możliwe, ale może po prostu mając już po dziurki w nosie częstego gmerania we flakach powiedział "dość!" i uznał, że tym sposobem uniknie kolejnego grzebania? Niemniej na badanie było trzeba pójść i stawić czoła niezadowolonemu lekarzowi, ponieważ... dosłownie niemal tylko gówno widział, a ja pierwszy raz w życiu w gówno wywaliłam pieniądze. Koniec końców jest to nawet całkiem śmieszne. Z cyklu "always look on the bright side of life".

Kilka lat temu rozcięto igłą mój pośladek, a tak wygląda mój tegoroczny souvenir. Na szczęscie jest już prawie wygojony.


1 komentarz:

  1. No nie zazdroszcze, ale przynajmniej pani pielegniarka zrobila dzien:)

    OdpowiedzUsuń