Zapewne każdy z was doświadczył czasu, w którym z tygodnia na tydzień otrzymywał coraz gorsze wieści. Zapewne każdy, nawet ten, kto ma najbardziej optymistyczne spojrzenie na najbardziej gorzkie oblicze codzienności doświadczył mroku neutralizującego własny uśmiech. Cóż mogę rzec, taki czas przychodzi znienacka, czai się gdzieś w całkiem poukładanej rzeczywistości, aby w końcu bezczelnie zachwiać jej rytm. Powiadają, że balans w naturze musi być oraz aby w chwilach radości pamiętać o smutku, ale autentycznie ciężko mi zrozumieć, dlaczego w ramach złych doświadczeń musi nas spotykać od razu cała ich kumulacja?
To było kilka wyjątkowo trudnych tygodni, obfitujących w dość męczącą, ale ostatecznie przynoszącą dobre owoce rutynę. Mniej więcej w lutym dopadło mnie pierwsze przeczucie, że kończy się jakaś era i szczerze powiem, byłam przekonana, że dotyczyło ono mojej własnej drogi; aż nagle otrzymałam wiadomości o kolejnej, nieoczekiwanej śmierci, o której zapowiedzi miałam w zasadzie dużo wcześniej. Wiem jak to brzmi, ale mniejsza o szczegóły; człowiek znowu nie jest taki, żeby nie racjonalizował. Uznawszy, że rzeczone znaki oznaczają, iż osoba ta będzie długo żyła, doznałam naprawdę głębokiego szoku, kiedy okazało się, że jednak wzięła i odeszła. Uczestniczyłam zatem w przedłużającym się pożegnaniu na ile mogłam, szczególnie iż nie zawsze we wszystkim się zgadzaliśmy. Zobaczywszy Jego jaśniejącego ducha w pewien czwartek uśmiechnęłam się spokojna. Teraz mam już pewność, że trafił do właściwego wymiaru.
Tymczasem los nie dał mi odpocząć. W ubiegły poniedziałek, niemal z samego rana otrzymałam kolejną, druzgoczącą wiadomość; niestety tym razem bez żadnych znaków, wizji, niczego. Możliwe, że tym bardziej dlatego wstrząsnęła mną ta smutna historia, bo czasem "widzę", że ktoś w ogóle mi nieznany potrzebuje pomocy; nie rozumiem więc, dlaczego w tej sytuacji nie otrzymałam żadnego, choćby najmniejszego sygnału? Przecież tak długo się już znamy... Serce się kraje na myśl o tym, że tragedii doświadczył Ktoś, kto zawsze bezinteresowenie niósł pomoc innym, nie oczekując zupełnie niczego w zamian. Szczerze żałuję, że nie można przewinąć czasu, aby odwrócić ów okrutny wypadek. Trudno też powiedzieć jak daleko należałoby się cofnąć, aby odmienić zdarzenia owego poranka i choć refleksja nieugięcie przypomina:
Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą (...)
z jakiegoś powodu zawsze przypominamy sobie o tym jak robi się za późno, a wszak może nie być jutra.
Fakt, czasem kochamy uparcie tych, co nam nawet jednej myśli nie poświęcają i preferują nas unikać, demonstrując raczej widoczny dystans, żeby nie powiedzieć chłodną niechęć. Z jednej strony wspaniale jest doświadczać momentu, kiedy nieoczekiwanie się na nas otwierają, zaiste rozbrajająco flirtując (nie powiem, przez moment tej wiosny prawie dałam się nabrać), jednakże z drugiej strony, kiedy wszystkie znaki na niebie i ziemi sugerują, że właśnie z kimś innym się spotykają, już nie jest tak przyjemnie, prędko więc zaznałam uczucia rozbijanego na najdrobniejsze kawałki serca. Takie tortury przestają być słodkie i - o zgrozo! - tego rodzaju żałoba chyba dotknęła mnie najbardziej. Miłość miłością, ale ile można być masochistą? Czas zakończyć tortury, nawet, jeśli to jedynie samonapędzane nieuzasadnioną zazdrością urojone domysły. Zresztą - o naiwności.. - byłam pewna, że tę kwestię mam już za sobą, bo jeszcze pewnej styczniowej niedzieli zrozumiałam, że sama siebie ranię próbując się w ogóle do rzeczonego "Delikwenta" odezwać, a wówczas chciałam jedynie wyjaśnić drobne nieporozumienie. Doznałam wtedy zaiste bolesnego olśnienia widząc Jego gwałtowną reakcję jeszcze zanim zdążyłam zadać pytanie. Przecież to się nigdy nie zmieni, zawsze dla Niego będę non-grata - przeszło mi przez myśl i podłamana uznałam, że najrozsądniej będzie jak zupełnie się wycofam, prewencyjnie odizolowując od dalszych zranień. Święty czas pójść inną drogą, w końcu ile można próbować nawiązać dialog i walić głową w mur zamkniętego przede mną człowieka? Szło mi całkiem nieźle, aż tu bum! Bumerang! Decyzji jednak nie zmienię. Bądź wola Twoja powtarzam cicho w myślach i dziękuję za lekcję. W końcu to rozchodzę; niech się dzieje, jak Bóg zechce.
Ci, co mnie znają wiedzą, że nie jestem typem drama queen. Ba, wręcz stronię od wszelkich osób teatralnie buchających osobistą tragedią, jednak tym razem pod kumulującym się ciężarem pękłam i zamiast tłumić w sobie ból puściłam nieco pary.
- Wesołego Zmartwychwstania - ni z tego ni z owego napisał dziś kolega, z którym znamy się jedynie z wesołego imprezowania.
- Żebyś wiedział, że powoli zmartwychwstaję, choć może niekoniecznie wesoło - odpowiedziałam.
- Czyżby podłe biesiadowanie? - strzelił nietrafnie.
- Złamane serce - odparłam krótko.
- Bądź dzielna, trzymam za ciebie kciuki - dodał na pożegnanie, po czym kilka minut później zaskoczył mnie przyjemną niespodzianką.
- Dzwonisz?? W dodatku z kamerą?! - zagadałam zdziwiona do szeroko uśmiechniętej twarzy, która pojawiła się na ekranie mojego równie zdziwionego telefonu. Najwyraźniej brak makijażu nie robił na nim najmniejszego wrażenia, +10 do respektu.
- A jakże, dziewczyno, Święta mamy! Pomyślałem, że porwę cię na spacer i smaczne jedzonko, może na Howth? Co Ty na to? - Zamurowało mnie, tym bardziej, że kolega prowadził już samochód. Nie spodziewałam się tak miłej akcji ratunkowej, którą - z przyczyn rodzinnych - poprosiłam, aby przełożyć na inny termin; i choć na święte nigdy raczej, przyznać muszę, że zrobiło mi się cieplej na dziurze po sercu. Nie słowa, a czyny... powiadają i rzeczywiście, mają dużo racji, bo bezinteresownie okazana troska to najlepszy kompres w takiej sytuacji.
Chwilę później, zgodnie z planem świętowałam Wielkanoc w domowym gronie, dziękując Bogu nie tylko za tych, którzy siedzieli ze mną przy wielkanocnym stole, ale za wszystkich moich Bliskich. Wybrał mi najlepszych z możliwych ludzi, staram się dbać o to, aby Oni wiedzieli, że są dla mnie szczególni. Fakt, nie zawsze wszystko w życiu układa się jak byśmy tego sobie życzyli, nie mniej nie można się poddawać, trzeba iść do przodu. Szczerze wierzę, że nie kto inny, a właśnie Bóg ma dla mnie najlepsze z możliwych plany. Wesołego Alleluja! Niech Duch Święty zawsze Was prowadzi, czas na zmartwychwstanie! ❤️

❤️
OdpowiedzUsuń