27 października 2010
Rewolucja w kalendarzu
Proszę państwa, będzie afera!
Od jakiegoś czasu pory roku presję na kalendarzu próbują wywierać! Nie wiadomo, czy to szantaż, czy jedynie bezczelne pogróżki, ale ewidentnie aura coraz śmielej ujawnia swoje niezrównoważone różki..
Na moim osiedlu właśnie kończy się listopad. W zasadzie tylko
z jednej topoli liść nie końca jeszcze opadł i nie byłoby w tym może nic zdumiewającego, gdyby fakt nie dotyczył miesiąca dziesiątego. Możliwe, że tłumaczy to mój świąteczny nastrój, co zwykle wcześniej się pojawia, by potem popaść w zastój. Zerkając jednak w owe tegoroczne manipulacje, kompletnie już nie wiem kiedy przygotować wigilijną kolację!
Patrząc wstecz przypomną Wam się zapewne podobne anomalia, tak jak wówczas, gdy majową radość przysłoniła iście październikowa sralnia. Przykładów można mnożyć jak po deszczu grzybów - jak tu nie oszaleć od poprzestawianych trybów..?!
Proszę państwa, będzie afera!
Jakkolwiek by nie spojrzeć miarka się przebiera!
26 października 2010
Jak dostać "opiekę nad psem"??!
W ostatnich latach coraz częściej dopada mnie pytanie: dlaczego nie można dostać w pracy dni wolnych przeznaczonych na opiekę nad psem? Wiadomo - pies człowiekiem nie jest, ale to zawsze bardzo ważny członek rodziny! Nie tylko przecież ludzkość ma prawo chorować, mieć cukrzycę, kłopoty z zębami, nogę w gipsie, czy też przechodzić jazdy żołądkowe! Uważam zatem, że przy całej oczywistości potrzeby podejmowania opieki nad dziećmi oraz innymi, starszymi współfamiliantami, powinno się całkiem poważnie wziąć pod rozwagę także konieczność przebywania ze schorowanymi pupilami!! Wszakże one również potrzebują czułości, kiedy są niedysponowane! Głaskanie po czole, drapanie za uchem, masowanie osłabionej łapy albo bolącego brzuszka - sama obecność zaniepokojonego opiekuna jest dla czworonoga (jak zresztą każdej żywej istoty) cenna i wzmacnia poczucie bezpieczeństwa!
Tymczasem po wątpliwym porannym spacerze sunię pozostawić
w domu muszę. Potem przez cały dzień się martwię i rozpamiętuję jak zamykam drzwi, a ona leżąc na dywanie, błagalnie patrzy na mnie swoimi wielkimi, smutnymi, brązowymi oczami..

11 października 2010
Nie bądź pewny że czas masz..
Często siedząc naprzeciwko kogoś milczę i delektuję się jego obecnością. Nie potrzeba mi wtedy gadać na metry, próbuję za to zapamiętać każdy detal towarzyszącej twarzy bez względu na to kiedy ją znowu zobaczę. W ubiegły weekend nabrało to dla mnie szczególnego znaczenia, kiedy po raz kolejny życie wyrecytowało mi do ucha najbardziej chyba znany wiersz Jana Twardowskiego:
Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko to co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie że nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego
Nie bądź pewny że czas masz, bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stad odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się nie umrzeć
kochamy wciąż za mało i stale za późno
Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny
Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą
Wiadomo, że gdyby człowiek miał się martwić na zapas szybko by zwariował, jednak kto z nas tak naprawdę liczy się z tym, że "jutro" może zabrać nam kogoś bliskiego? Nawet myśląc o czyjejś chorobie odsuwa się posępność wyroku na odległe nigdy i liczy na jakiś cud. Tym bardziej więc kto beztrosko w piątek się rozstając i mając zsynchronizowane niedzielne plany zakłada, że sobotni przebieg wydarzeń zakpi sobie z przyjaciół stawiając ryzykownie życie jednego z nich na szali??
Na szczęście nie wszystko, co złe zawsze źle się kończy..
/Grochlikowi
10 października 2010
Za wakacjami tęsknota
Człowiek znowu nie jest taki, żeby nie lubił wakacji i to nawet jak zmuszony jest siedzieć w najgorszej pod słońcem pracy. Wyciszenie obowiązków, błogie słońce, lżejsze ciuchy, ludzie licytujący się w wyjazdowych planach lub prześcigujący w popowrotnich opowieściach - wszystko to składa się na to, że świat jest wówczas zdecydowanie bardziej radosny. Nawet przyniesione przez wiatr z pobliskiej kaplicy cmentarnej strzępki ulubionej, pogrzebowej melodii sprawiają, że mimowolnie nuci się ją pod nosem w zupełnie innym, mniej nostalgicznym kontekście. To co dobre jednak szybko przemija. Po optymizmie dosyć kapryśnego tym razem lata nadszedł czas jesiennej refleksji. Na uczelni pojawiają się pierwsi - szczególnie nowi, często niezdrowo podekscytowani studenci, wracają na stare śmieci zarządzający wiedzą profesorzy. I choć ze dwa razy zdarzyło się ostatnio, że i ja podjęłam tę całkiem przyjemną rolę wykładowcy, moja świadomość uparcie negowała okoliczność zakończenia wakacji tłumacząc fantasmagorycznie nastałą rzeczywistość.
Sny snami, ale kiedy niespodziewanie spotkany w niedzielę J. mówi: "widzimy się jutro w robocie", oznacza to nieuchronnie, że rok akademicki jednak naprawdę się już zaczął..
Dziś moją duszę w ręce Twe powierzam,
mój Stworzycielu i najlepszy Ojcze.
Do domu wracam jak strudzony pielgrzym,
a Ty z miłością przyjmij mnie z powrotem
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)