- Przestań się wykańczać! Szanuj się, bo jeszcze chwila i wskoczysz do trumny! - Grzmiała w telefonie przerażona mama.
Hmm, fakt, tam zwykle kończą Ci, co przestają oddychać - pomyślałam rozważając sytuację - ale zamiast przyznać jej rację postanowiłam grać na zwłokę:
- Oj tam, oj tam. Jakby mi się tak śpieszyło, to bym wskoczyła siedem lat temu, wszak miałam świetną okazję.
Mama przewróciła oczami i karciła mnie do skutku. Obiecałam poprawę i cóż, trzeba było dotrzymać słowa. Jako, że byłam dość rozpędzona w swoich działaniach, hamowanie zajęło mi nieco czasu, aż w końcu zwyczajnie padłam bez sił, na szczęście wciąż oddychając. Koniec końców wyciągnęłam wnioski, posłusznie biorę prawdziwie farmakologiczne lekarstwa, chodzę na badania i grzecznie się regeneruję przy akompaniamencie nieustępliwych ataków duszności oraz przyjemnie kojących serce "odwiedzinach chorych", które raz po raz składają moi bardziej zatroskani znajomi. Wiadomo jednak, ostatecznie nikt za mnie o mnie nie zadba, a organizmowi mojemu bezwzględnie winna jestem odpoczynek, przy czym zdecydowanie jeszcze nie wieczny. Odpoczywam więc ile wlezie.
Niestety na tę okoliczność nałożyła się konieczność znalezienia nowego współlokatora, gdyż mój obecny - po wypaleniu kilkuset wagonów fajek w malowniczej scenerii balkonowego kwiecia - zadecydował zamknąć przygodę wyspiarską i wrócić na stały ląd. Doskonale rozumiejąc Jego rozterki (w końcu nie każda wyspa to Teneryfa), choć zrobiło mi się bardzo przykro, udzieliłam Mu błogosławieństwa na nowej drodze życia ostatecznie akceptując Jego ideę powrótu do macierzystego gniazda. Do mojego życia muszę więc wpuścić nowego człowieka, a to zawsze jest ryzyko, szczególnie w przypadku osób totalnie obcych. Wykrzesując z siebie resztki energii pokazałam pokój kilku zainteresowanym osobom, po czym miałam sporą zagwozdkę, bo ciężko mi się było zdecydować na jedną. Może powinnam ciągnąć losy, rzucić kostką albo zorganizować domową edycję "Mam talent"? - dumałam. Ostatecznie wybrałam dwie osoby i obwieściłam o tym zarządcom włości, którzy zweryfikowali formalności i rozstrzygnęli mój brak zdecydowania, przy okazji załamując moją wiarę w ludzkość. Żyjemy bowiem w paskudnych czasach, gdzie najwyraźniej lubi się tylko gadać o pomaganiu innym, bo jak już pomóc można, to nie człowiek okazuje się liczyć, a jego dochody. Zimne liczby i ich chłodne kalkulacje. Jan Twardowski napisał kiedyś:
(...) miej serce i nie patrz w serce
odstraszy cię kochać.
Na szczęście jeszcze nie wszystkie serca są stracone i - na przykład - można się z nimi delektować przepysznym, świeżym makowcem przywiezionym prosto z Pragi 💕.

Oooo dzięki😉świetny tekst,jak zawsze
OdpowiedzUsuń