29 września 2011

Requiescat in pace "(...) et lux perpetua luceat ei (...)"



Nie ma muzyki bardziej rozdzierającej serce, aniżeli lament matki opłakującej śmierć własnego dziecka. Żaden inny dźwięk, najsmutniejszy z minorowych akordów czy najbardziej natchniona
z żałobnych melodii, nie przeszywa duszy okrutniej, niż owa rozpaczliwa, rodzicielska pieśń. A skarga matki im bardziej przedwczesna tym boleśniejsza..

Dziś od rana klang silników motocykli niósł się echem po okolicznych blokach. Zewsząd zjeżdżali się cykliści, by stworzyć pożegnalną eskortę dla dzielącego ich pasję Chłopca, którego ciało tym razem wiózł czarny karawan. Niesamowite brzmienie tych imponujących maszyn groteskowo akompaniowało smutkowi tłumnie zebranych,
a w szczególności lamentowi Matki podczas, gdy trumnę
z Jej Synem powoli składano w ziemi cmentarnej..

Charakterystyczny warkot motorów chyba już zawsze bezlitośnie będzie przypominać mieszkańcom mojego osiedla o ubiegłopiątkowym wypadku..






Kiedy nagle odchodzą dobrzy, na dodatek zbyt młodzi by umierać ludzie, trudno pojąć sens takich wydarzeń. W głowie gęsto od zbuntowanych i niedowierzających pytań, bo.. ja zupełnie nie wierzę
i pewnie nigdy tego wszystkiego nie zrozumiem..!
Zresztą, ostatnio mam wrażenie, że zupełnie pomyliłam matrixy..

Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny
(Mt 25:13)



/Kamilowi, któremu dziękuję za każdy uśmiech, dobre słowa
i pomocną dłoń. Odpoczywaj w pokoju..





21 września 2011

Efekt motyla



Tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy (...)

Złe wiadomości zawsze atakują znienacka i zwykle za późno na podjęcie jakichkolwiek działań. Ogłuszony informacją człowiek najpierw z niedowierzaniem ją trawi, potem odwraca się by popatrzeć wstecz na miniony czas i analizując okoliczności, osłupiały zastanawia się, czy nie mógł jednak jakoś pomóc, zainteresować się, zrobić czegokolwiek, żeby dokonane już zdarzenie nie miało jednak nigdy miejsca.

(...) chociaż większym ryzykiem rodzić się nie umrzeć
kochamy wciąż za mało i stale za późno (...)

Rzecz jasna w takich chwilach jak bumerang wracają do nas tradycyjne przemyślenia, gęste od szlachetnych, czystych i na wskroś dobrych intencji na przyszłość. Ponownie obiecujemy sobie więcej czasu poświęcać rodzinie, intensywniej czas spędzać z przyjaciółmi i w ogóle na wszelki wypadek baczniej przyglądać się otoczeniu. Przewartościowanie dokonuje się zwykle dość gwałtownie i wprost proporcjonalnie do szoku wywołanego złą wiadomością. Ale co z tego, kiedy jutro, najdalej pojutrze, jak już ziemia na następnym, zbyt świeżym grobie zacznie ostygać, wszystkie odrestaurowane mądrości zaczną się znowu w naszych umysłach zacierać, okolicznościowe postanowienia cichcem pierzchać i rychło wróci zwykły, zapatrzony w czubek własnego nosa stan rzeczy?
Na powrót w naszych wyalienowanych doczesnościach będziemy rzucać słowa na wiatr, gubić obietnice, wybierać wygodne, prowadzące na łatwiznę szlaki, a mściwości nasze nie będą znały granic..

(...) zostaną po nich buty i telefon głuchy (...)

Kolejny raz poezja Twardowskiego dźwięczy mi w uszach. Czy naprawdę tak miało być? Czy może wystarczyłby choć jeden gest, który niczym niepozorny trzepot skrzydełek motyla jednak zmieniłby tok wydarzeń?



/pamięci Małgosi

14 września 2011

Magiczna chwila



Dzisiaj, kiedy po wyjątkowo zabieganym dniu dotarłam wreszcie na przystanek, jak zawsze rozejrzałam się po wpatrzonych w czubki własnych butów, zmarkotniałych ludziach zastanawiając się, czy spotkam jakąś znajomą gębę. Nie było nikogo, więc zajęłam swoje ulubione miejsce wyczekiwania z nadzieją, że autobus nadjedzie w miarę szybko. Jak tylko się zatrzymałam, przeszedł obok mnie ojciec z ledwie nadążającą za nim wesołymi kroczkami córeczką. Mała wyglądała na jakieś 4, maksymalnie 5 lat, na jej głowie dyndał radośnie zawadiacki kucyk. Dziewczynka wciąż się za mną odwracała (chwilę nawet próbowała iść tyłem), dlatego lekko rozbawiona uśmiechnęłam się do niej szeroko, co Skrzat natychmiast odwzajemnił błyskając szczerbatymi ząbkami. I tak Mała odwracała uśmiechniętą już buzię do momentu, w którym zniknęła z tatą w tłumie na przystanku obok sprawiając, że świat znowu wyglądać zaczął jakoś tak bardziej kolorowo.. :)

10 września 2011

Kłamstwo..



.. ma krótkie nogi, ale często zgrabne. Rozwijając popularną myśl Janusza Rosiego, można też powiedzieć, że gdy spowodowane jest pociągającymi nogami długimi, tym bardziej stara się zaprezentować niezwykle interesująco lub idąc na łatwiznę zwyczajnie wymawia się - trzymaną w rękawie - usprawiedliwiającą przypadłością, podkreślając równocześnie dramatyczne życiowe fatum czyli iście złą karmę. Ze względu na sprzyjające środowisko, dogodne warunki terytorialne i kuszące okoliczności, przyczyna kłamstwa działa zwykle dość podstępnie. Najczęściej jednak dopina swego i jak każdy pasożyt zaczyna budować swoje szczęście na dość wątpliwym fundamencie z podatną na kolejne przyczyny, skrzętnie upolowaną ofiarą. Zarówno przyczyny jak i same kłamstwa są dość bezwzględne. Z radością celebrują udany sukces bujdy. Kłamstwo ma jednak zawsze krótkie nogi. Niespodziewanie przyjdzie bowiem czas, kiedy prawda zacznie je w oczy koleć.

08 września 2011

Subtelne pogranicze między potrzebą a naciąganiem



Kilka dni temu, moją kilometrową rozmowę telefoniczną zakłóciło rachityczne pukanie do drzwi. - Czyżby znowu wymiana wodomierza? - przemknęło mi przez głowę i cichutko zakradłam się przez przedpokój. Rozchyliwszy bezszelestnie gałęzie miauczących jeszcze od Wielkanocy bazi, wyjrzałam przez wizjer i ujrzałam trzynogiego, wysokiego, lekko rozkołysanego mężczyznę. Miałam dobry dzień, więc drzwi otworzyłam. Nieznajomy pan od razu mocniej zaczął się kołysać i postękując rytmicznie ad hoc, nieco flegmatycznie przemówił:
- Proszę pani, zbierom na drugo operacja nogi, chcom mi jom uciońć, prosza o pomoc finansowo, nawet symboliczno złotówka..
- Przykro mi, nie mam gotówki - chcąc wracać szybko do oczekującej na mój powrót rozmowy, odpowiedziałam pospiesznie, rzecz jasna zlustrowawszy uprzednio w myślach i tak świecący pustkami porfel. Niezadowolony z tego faktu mężczyzna ugiął z głośnym syknięciem - co ciekawe - tym razem tę zdrową nogę dodatkowo łapiąc się za prawy bok i nie owijając w bawełnę przeszedł do bezpośredniego ataku:
- Powiem coś pani, pani się na mie obrazi. Moga coś powiedzieć? Ale naprowdy się pani na mie obrazi - nie spuszczając wzroku z jego mętnych błękitów w oczach spokojnie przyzwoliłam na inwektywę - Ale naprowdy.. pani sie obrazi, ale powiem to, no dobrze, powiem!
Bo ci, co niyc niy majom, to zawsze pomogom, a ci co majom, to pomóc niy chcum. Prosza mi otwarcie powiedzieć, że pani niy chce mi pomóc! - spojrzałam z politowaniem na człowieka, który znowu teatralnie ugiął się był w pasie i ponownie uniósł nie tę nogę, którą rzekomo czekała amputacja.
- Skoro pan tak uważa.. - powiedziałam zamykając powoli drzwi.
- Niech pani posłucho jeszcze! - szybko poderwał sie w moją stronę, stając stabilnie na obu nogach, kulą natomiast zręcznie zapobieł rychłemu końcowi wymiany zdań:
- Prosza bardzo, niech pani mie jeszcze posłucho!
- Słucham - i wychyliłam się jeszcze ciekawa nowego repertuaru. Tym razem mistrz wyciągnął z rękawa dosyć imponujących rozmiarów kulkę z wyżutych gum. Trzymając ją na otwartej dłoni przed moim nosem kontynuował deliberację:
- Widzi pani, żuja te gumy już uod tydnia. To je uorbit. Żuja i żuja, a prziydałoby sie coś zjeść..
- Ma pan ochotę na kanapkę? Świetnie! Chleb akurat mam, więc chętnie pana poczęstuję. Proszę poczekać - zamknęłam drzwi i udałam się do kuchni. Jak na złość zapomniałam rano wyciągnąć z lodówki masło, co konkretnie spowolniło proces jego rozsmarowywania na świeżuteńkim chlebie. - To się gościu zniecierpliwi.. - pomyślałam ładując do kanapki ser oraz inne pyszności i zamiast zrobić więcej sandwiczy postanowiłam do prowiantu dorzucić jeszcze jogurt. Wyszłam na korytarz, gdzie Trzynogi Mężczyzna kołysał się już przed sąsiadem nucąc skrzętnie tę samą minorową melodię.
- Przepraszam! - rzuciłam dość stanowczo chcąc wręczyć pakunek, bo w końcu telefon..
- Chwiyleczka!! - zbył mnie pieśniarz nawet się nie odwracając. Spojrzałam na przygarbione plecy jegomościa i zakłopotaną minę sąsiada, który w końcu postanowił wrócić do swojego la maison celem poszperania w drobnych. Wówczas osobliwy nieznajomy odwrócił się w moją stronę i jak zobaczył jogurt powiedział:
- O niy, jogurt sie pani może zabrać z powrotym!
- Słucham?
- Prosza zobocziyć - i zaczął rozpinać koszulę na wysokości brzucha. Na nic zdały się moje znużone już lekko prostesty, wkrótce ujrzałam bladą, ale gładką, nie skażoną żadną blizną skórę. - Jo niy mom dwunastnicy!!!!! - oznajmił - Dlatego prosza zabrać tyn jogurt! - i na powrót zapiął guziki.
- No ok - powiedziałam - spierać się nie będę, proszę, tu jest kanapka.
Facet spojrzał na worek śniadaniowy i rzekł - a ta szniyta to pani tak dugo robiuła..
- Masło było twarde! - przerwałam mu już sycząc przez zęby. Facet spojrzał na mnie i cierpiętniczym głosem odrzekł:
- Niech sie jom pani tyż zabiere! Jo ji niy chca! Jo niy chca nic!! Wy nie rozumiycie co to gód, nie chcecie pomogać.....
- Na pewno nie weźmie pan chociaż kanapki??! - z moich ust wydobyło się wycyzelowane marcato.
- Niy! Niy biera! - dramatycznie, aczkolwiek dumnie odmówił, więc życzyłam mu zdrowia i ostatecznie zamknęłam drzwi. Muszę przyznać, że gość podniósł mi ciśnienie swoim wyrafinowanym fochem. Nie minęło pięć minut, jak od strony wejścia do mieszkania zaczęły dochodzić kolejne porcje pukania. Tym razem po wymianie porozumiewawczych spojrzeń z moim lekko zniesmaczonym psem (Mi się nawet szczekać na człowieka nie chciało) nie przerywałam rozmowy. Trzeba mieć tupet, żeby wspinać się po stromych schodach, by potem odstawiać teatr, bawić się w emocjonalny szantaż i na koniec gardzić jedzeniem.
A Trójnogi Mężczyzna tego dnia kontynuował swoją pieśń na całym osiedlu. Słynny jej refren dotarł do mnie bez zakłóceń także z dworu, gdzie zaatakował nim kolejny czarny, próbujący właśnie czmychnąć samochodem charakter, który "niy chcioł pomóc". Mało brakowało,
a pieśniarz by pod koła wskoczył..