Kilka dni temu, moją kilometrową rozmowę telefoniczną zakłóciło rachityczne pukanie do drzwi. - Czyżby znowu wymiana wodomierza? - przemknęło mi przez głowę i cichutko zakradłam się przez przedpokój. Rozchyliwszy bezszelestnie gałęzie miauczących jeszcze od Wielkanocy bazi, wyjrzałam przez wizjer i ujrzałam trzynogiego, wysokiego, lekko rozkołysanego mężczyznę. Miałam dobry dzień, więc drzwi otworzyłam. Nieznajomy pan od razu mocniej zaczął się kołysać i postękując rytmicznie
ad hoc, nieco flegmatycznie przemówił:
- Proszę pani, zbierom na drugo operacja nogi, chcom mi jom uciońć, prosza o pomoc finansowo, nawet symboliczno złotówka..
- Przykro mi, nie mam gotówki - chcąc wracać szybko do oczekującej na mój powrót rozmowy, odpowiedziałam pospiesznie, rzecz jasna zlustrowawszy uprzednio w myślach i tak świecący pustkami porfel. Niezadowolony z tego faktu mężczyzna ugiął z głośnym syknięciem - co ciekawe - tym razem tę zdrową nogę dodatkowo łapiąc się za prawy bok i nie owijając w bawełnę przeszedł do bezpośredniego ataku:
- Powiem coś pani, pani się na mie obrazi. Moga coś powiedzieć? Ale naprowdy się pani na mie obrazi - nie spuszczając wzroku z jego mętnych błękitów w oczach spokojnie przyzwoliłam na inwektywę - Ale naprowdy.. pani sie obrazi, ale powiem to, no dobrze, powiem!
Bo ci, co niyc niy majom, to zawsze pomogom, a ci co majom, to pomóc niy chcum. Prosza mi otwarcie powiedzieć, że pani niy chce mi pomóc! - spojrzałam z politowaniem na człowieka, który znowu teatralnie ugiął się był w pasie i ponownie uniósł nie tę nogę, którą rzekomo czekała amputacja.
- Skoro pan tak uważa.. - powiedziałam zamykając powoli drzwi.
- Niech pani posłucho jeszcze! - szybko poderwał sie w moją stronę, stając stabilnie na obu nogach, kulą natomiast zręcznie zapobieł rychłemu końcowi wymiany zdań:
- Prosza bardzo, niech pani mie jeszcze posłucho!
- Słucham - i wychyliłam się jeszcze ciekawa nowego repertuaru. Tym razem mistrz wyciągnął z rękawa dosyć imponujących rozmiarów kulkę z wyżutych gum. Trzymając ją na otwartej dłoni przed moim nosem kontynuował deliberację:
- Widzi pani, żuja te gumy już uod tydnia. To je uorbit. Żuja i żuja, a prziydałoby sie coś zjeść..
- Ma pan ochotę na kanapkę? Świetnie! Chleb akurat mam, więc chętnie pana poczęstuję. Proszę poczekać - zamknęłam drzwi i udałam się do kuchni. Jak na złość zapomniałam rano wyciągnąć z lodówki masło, co konkretnie spowolniło proces jego rozsmarowywania na świeżuteńkim chlebie. - To się gościu zniecierpliwi.. - pomyślałam ładując do kanapki ser oraz inne pyszności i zamiast zrobić więcej sandwiczy postanowiłam do prowiantu dorzucić jeszcze jogurt. Wyszłam na korytarz, gdzie Trzynogi Mężczyzna kołysał się już przed sąsiadem nucąc skrzętnie tę samą minorową melodię.
- Przepraszam! - rzuciłam dość stanowczo chcąc wręczyć pakunek, bo w końcu telefon..
- Chwiyleczka!! - zbył mnie pieśniarz nawet się nie odwracając. Spojrzałam na przygarbione plecy jegomościa i zakłopotaną minę sąsiada, który w końcu postanowił wrócić do swojego
la maison celem poszperania w drobnych. Wówczas osobliwy nieznajomy odwrócił się w moją stronę i jak zobaczył jogurt powiedział:
- O niy, jogurt sie pani może zabrać z powrotym!
- Słucham?
- Prosza zobocziyć - i zaczął rozpinać koszulę na wysokości brzucha. Na nic zdały się moje znużone już lekko prostesty, wkrótce ujrzałam bladą, ale gładką, nie skażoną żadną blizną skórę. - Jo niy mom dwunastnicy!!!!! - oznajmił - Dlatego prosza zabrać tyn jogurt! - i na powrót zapiął guziki.
- No ok - powiedziałam - spierać się nie będę, proszę, tu jest kanapka.
Facet spojrzał na worek śniadaniowy i rzekł - a ta szniyta to pani tak dugo robiuła..
- Masło było twarde! - przerwałam mu już sycząc przez zęby. Facet spojrzał na mnie i cierpiętniczym głosem odrzekł:
- Niech sie jom pani tyż zabiere! Jo ji niy chca! Jo niy chca nic!! Wy nie rozumiycie co to gód, nie chcecie pomogać.....
- Na pewno nie weźmie pan chociaż kanapki??! - z moich ust wydobyło się wycyzelowane
marcato.
- Niy! Niy biera! - dramatycznie, aczkolwiek dumnie odmówił, więc życzyłam mu zdrowia i ostatecznie zamknęłam drzwi. Muszę przyznać, że gość podniósł mi ciśnienie swoim wyrafinowanym fochem. Nie minęło pięć minut, jak od strony wejścia do mieszkania zaczęły dochodzić kolejne porcje pukania. Tym razem po wymianie porozumiewawczych spojrzeń z moim lekko zniesmaczonym psem (Mi się nawet szczekać na człowieka nie chciało) nie przerywałam rozmowy. Trzeba mieć tupet, żeby wspinać się po stromych schodach, by potem odstawiać teatr, bawić się w emocjonalny szantaż i na koniec gardzić jedzeniem.
A Trójnogi Mężczyzna tego dnia kontynuował swoją pieśń na całym osiedlu. Słynny jej refren dotarł do mnie bez zakłóceń także z dworu, gdzie zaatakował nim kolejny czarny, próbujący właśnie czmychnąć samochodem charakter, który "niy chcioł pomóc". Mało brakowało,
a pieśniarz by pod koła wskoczył..