30 lipca 2010
Podstępne owady
Zalęgły się jakiś czas temu, zupełnie niespostrzeżenie. Ukradkiem zaczęły rozmnażanie i nieskończenie już zwielokrotniły swoje ulotne, kolorowe szeregi. Czasem są spokojniejsze - jakby jesiennie śnięte; czasem tłuką się od świtu do nocy i zdarza się, że wręcz budzą mnie ze snu, który mam nadzieję okaże się być w końcu proroczym.......
Zwykle hulają zawadiacko między jelitami, huśtają się na wyrostku robaczkowym, często z pęcherzyka żółciowego robią trampolinę, bawią w linoskoczków na tętniących żyłach i pobijają rekordy na skakance z aorty. Nie powiem, to miłe uczucie, gdy któryś zawadzi delikatnym skrzydełkiem o moją trzustkę, połechce znienacka żołądek, połaskocze śledzionę, zrobi masaż wątroby lub na chwilę przysiądzie na rozkołatanym sercu, jednak.. czy one muszą aż tak rozpraszać..?! Owa euforyczna hodowla wcale nie jest taka prosta!!
Wraz z podstępnym owadzim (dla mnie nienaturalnym) przyrostem naturalnym koncentracja gwałtownie mi spada, a niedospania tylko pogarszają całą sytuację, bo wszystko jednoznacznie wpływa na zagrożenie bujającego właśnie w obłokach życia. Całe szczęście mojego Anioła Stróża dzika błogość jeszcze nie opętała i w porę powstrzymuje wszystkie nierozważne kroki..
09 lipca 2010
Orgazm, aport!!!!
Jeśli jeszcze kiedykolwiek zdecyduję się na psa wybiorę jedno z imion, które dzisiaj z entuzjazmem omówiwszy obśmiałam z Moim Zaprzyjaźnionym Chochlikiem. Nie są to bynajmniej imiona złośliwe, a całkiem przyjemne i co ważniejsze - niezwykle przyjazne z natury; tak, że ani potencjalny czworonóg, ani też przypadkowi słuchacze komend nie powinni żywić najmniejszych pretensji, a wręcz przeciwnie - powinny one wywoływać szelmowski uśmiech i przebłysk rozmarzenia nawet na najbardziej pruderyjnych twarzach. W końcu jak tu się nie ucieszyć, kiedy z daleka słyszy się "Orgaaaazm, do nooooogiiiii!", "Orgazm! Ty świntuchu! FUJ!!" czy też "Orgazm, wracaj! Ale to już!". Również smutne ogłoszenie o treści "Zaginął Orgazm" powinno sprzyjać intensywniejszym poszukiwaniom pupila...
Niestety przy okazji dopadł mnie dylemat, bo równie sympatycznie brzmi konkurencyjne: "Penis, waruj!" (cyt. za!), "Penis, siad!", "Penis, wskakuj! Hops!", "Penis, wracaj! Zaraz będziesz cały mokry!!" czy "Penis! Jak Ty mogłeś się tak wytarzać??!".
Pewnie i mniej nerwowo byłoby u weterynarza, kiedy to w długim ogonku oczekających na wizytę właścicieli z podopiecznymi uspokajałoby się słowami: "My tylko na chwilę, zaszczepimy mojego Peniska przeciw wściekliźnie, zapytamy o tabletki na odrobaczanie i już nas nie ma!", a pani w zoologicznym chętniej pomogłaby szukać odpowiedniego kagańca, bo w końcu Penisek ma taką wielką i niewymiarową głowę...
Oczywiście, propozycji imion dla zwierzaków padło znacznie więcej, ale żadne z nich tak wyśmienicie się nie komponuje z zawołaniami jak właśnie te, przedstawione wyżej.
02 lipca 2010
Zwierzęcy magnetyzm w sensie ścisłym
Po zakończeniu czterdziestogodzinnego tygodnia pracy wróciłam do domu i zasnęłam attaca. Niestety mama obudziła mnie kilka godzin później, żebym wyszła na spacer z rozsiewającym właśnie feromony psem, nie uwzględniając zupełnie jak bardzo moje powieki lubią się do siebie kleić...
Na dworze - podczas, gdy moja sunia uskuteczniała swoją "kampanię reklamową" - dopadło mnie kilka refleksji, które ostatecznie szeroko otwarły mi oczy i dodatkowo wyostrzyły tryb dolby surround. Sprawa jest naprawdę poważna, bo przede mną stanęły trzy tygodnie logistyki spacerowej, a to zadanie jest szczególnie skomplikowane zwłaszcza, kiedy trzeba wynieść przy okazji śmieci i odpowiednio je posegregować! Rzecz oczywiście o sile zwierzęcego instynktu, jednak nie pojedynczej, a seryjnej. Okazuje się, że nie tylko kobietom żyjącym, bądź funkcjonyjącym w jednym otoczeniu synchronizują się okresy. To zadziwiająco magnetyczne zjawisko funkcjonuje zarówno u ludzi jak u zwierząt. Od kilkunastu dni bowiem pod moim blokiem, wcale nie przypadkiem wylegują się największe czworonożne chojraki, czyli kwiat psiego rycerstwa z całego Śląska. Tym razem nagła moda na posiadanie suczki spowodowała, że muszą mieć oczy dookoła głowy i wpatrywać się nie w jedne jak do tej pory drzwi, ale od wszystkich trzech klatek. Zastanawiam się, która z suk jest szefem tego zamieszania i choć moja nie pierwsza wzbudziła zainteresowanie kudłatych absztyfikantów, w zasadzie zawsze w czerwcu przechodzi swoje "trudne dni" i możliwe, że to ona pełni rolę piżmowego bieguna. Najgorsze jest to, że rzadko kiedy udaje się nam wyjść spokojnie na dwór, a wiek i kolor sierści nie grają roli! Także wzrostem milusińscy się nie przejmują, bo w takich sytuacjach nawet najbardziej wynędzniały chichuachua urzeknie najbardziej masywną przedstawicięlkę mastiffów angielskich i znajdą jakiś sposób na elektryzujący numerek niekoniecznie w krzakach. Z jednej strony amory te są komiczne, z drugiej dramatyczne, z trzeciej żenujące. W końcu nie trudno o uśmiech, kiedy widzi się podobne akrobacje, dramatyczność wymaga już podziału na dramatyczność sytuacji:
- okoliczności i miejsce - środek ruchliwej jezdni, koszony właśnie trawnik etc.
oraz dramat właścicieli:
a) właścicieli suczek, którzy mordują się ze świrującymi z pożądania podopiecznymi
b) właścicieli psów, które permanentnie uciekają z domu, nawet przez dziurkę od klucza.
Zażenowanie również można podzielić na:
a) zakłopotanie właścicieli:
- widzących "chodzące po ścianach", wyposzczone, bo zwykle pruderyjne psiny,
- psów, które dopięły swego i już nic na to nie nie można poradzić - fatalnie jest, kiedy złączone czworonogi wylądowały na środku wcześniej wymienionej ulicy,
b) zmieszanie obserwatorów zdarzenia...
Dlaczego uogólniam moją tezę? Przypomniały mi się dwie kotki mojej koleżanki w tym samym czasie chodzące - no, w zasadzie wijące się w miejscu - ogonami do przodu. To dopiero był komiczno-dramatyczno-żenujący widok...
Jaki z tego wniosek? Jeśli planujecie (albo i nie Wy, a Wasze przebiegłe pociechy) przygarnięcie lub zakup zwierzaka i stanowczo nie macie czasu na jego hodowlę, ani także nie macie serca do posługiwania się uliczną antykoncepcją w postaci rzutów kamieniami w nachalnego czworonożnego adoratora - wszystkim stresu zaoszczędzi sterylizacja.
Katastrofa niemal globalna
Mogłam się tego spodziewać! Wszelkie znaki na niebie i ziemi świadczyły o tym, że dzisiaj stanie się coś niepożądanego. W powietrzu od rana wisiały trytony, w drodze do pracy spotkałam dwóch kominiarzy, a zaraz za nimi rzecz jasna masę kobiet w okularach - głównie słonecznych. W pracy nastąpiła kulminacja - weszłam wprost na zebranie, na którym poczęstowano wszystkich domowej roboty ciastem, którego z racji rygorów i tak nie mogłam zjeść. Szczęściem w nieszczęściu tym razem nie tłumaczyłam się dietą, ponieważ ów smakołyk okazał się być plackiem truskawkowym i swą odmowę ostatecznie wytłumaczyłam odnowioną świeżo alergią. Każde z tych zdarzeń zaiste było niczym w porównaniu z tym, co wydarzyło się nieco później. Jednak wbrew intensywniejącym sygnałom natury nadal nie przeczuwałam katastrofy, dopóki zwyczajnie nie nastąpiła......
Nie dowierzałam własnym oczom, żadne elokwencja poza "jak to??!" nie cisnęła mi się usta. Monitor nie reagował na błagalne spojrzenia ani zaszokowane, przeczące ruchy głową. Pojękiwanie i pochlipywanie również nie przynosiły najmniejszych rezultatów. Probowałam przechytrzyć los różnymi przeglądarkami, przez myśl przemknęła mi nawet reanimacja i sztuczne oddychanie, jednak przez łzy nie widziałam która wtyczka odpowiedzialna jest za unicestiony znienacka Internet. Mojemu wstrząśniętemu wytrzeszczowi wciąż ukazywały się komunikaty "Program (...) nie może wyświetlić witryny sieci Web" oraz "Błąd! Nie można odnaleźć serwera". Depresja, bunt, gniew, rozpacz, rozczarowanie, poczucie bezsilności i bezsensu, smutek... wiele negatywnych stanów emocjonalnych dopadło mnie w tej jednej chwili i utrzymywało się przez ładnych kilka godzin. Kiedy opanowałam wreszcie niemą histerię i tępe wpatrywanie się w pobliską przestrzeń, postanowiłam zadzwonić do kolegi informatyka, który beztrosko rzucił w słuchawkę "Dlaczego wcześniej nie zadzwoniłaś?! Nie ma problemu! Zaraz podłączę!"...
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)