Niedawno wspominałam pewną mrożącą krew w żyłach historię, która wydarzyła się mniej więcej dwa lata temu, bezpośrednio za moim oknem, a było to dnia, kiedy przygotowywałam spotkanie dla kolegów z pracy, podczas którego mieliśmy zagrać w Mafię. Żeby wprowadzić się w odpowiedni nastrój, od bladego świtu słuchałam muzyki z Ojca Chrzestnego. Nagle, na kilka minut przed zdzwonieniem się z zespołem, zza okna usłyszałam przerażający krzyk. "A to co znowu" - pomyślałam i przewróciwszy oczami lekko zdenerwowana porą nieoczekiwanego zajścia, niezwłocznie podbiegłam do okna, żeby sprawdzić, czy komuś nie trzeba udzielić pomocy. Jakieś było moje zdziwienie, kiedy zamiast wariujących tam zwykle dzieciaków zobaczyłam dantejską scenę rozgrywającą się pomiędzy trzema ptakami - sroką, która dziobem szarpała agresywnie za skrzydło wystraszonego, brązowo upierzonego kosa (mógł to być zarówno młody kos, jak i całkiem dorosła samica), a obok nich w niebogłosy wydzierał się pan kos, który notabene umarłego by obudził; wnioskuję więc, że sroka musiała być totalnie głucha. Wkurzona na srokę, bezczelnie zaburzającą mój spokój z impetem otworzyłam okno, dzięki czemu czarno-biały oprawca odfrunął spłoszony, a brązowa ptaszyna wskoczyła do najbliższej dziury pod leżącą obok drewnianą belką. Kiedy spotkanie z kolegami dobiegło końca, postanowiłam sprawdzić jak wygląda sytuacja za oknem; na szczęście było spokojnie. Otworzywszy okno dostrzegłam pana kosa, który usadowiwszy się na pobliskim zadaszeniu wykonywał tym razem znaną tylko sobie, piękną, kosią melodię. Przyglądałam się mu chwilę z uśmiechem i już miałam się wycofać, kiedy nagle pan kos dostrzegł był mnie, ku mojemu zaskoczeniu sfrunął dosłownie pod moje okno i zaczął energicznie szczebiotać, po czym wykonał kolejny, przepiękny śpiew, cały czas wpatrując się wprost w moje zdziwione oczy. Patrzyłam na ten występ z z rozdziawionymi ustami, stałam jak zaczarowana, bo jak tu uwierzyć, że ów ptak czekał godzinę, aby osobiście mi podziękować za pomoc..? Poczułam się niemal jak Królewna Śnieżka. Kos koncertował tak przez kilka minut, po czym odfrunął, aby intensywnie zająć się znoszeniem robali w krzaki. Udało mi się wówczas dojrzeć pomiędzy liśćmi dziób tego drugiego, brązowego kosa. Byłam szczęśliwa widząc, że ten ptaszek został uratowany.
Szczerze powiedziawszy do tej pory rzadko widywałam na tym terenie jakiekolwiek inne ptaki poza srokami. Zdarzały się wrony, rzadziej mewy, lub jeszcze rzadziej gołębie. Co ciekawe, raz pojawiła się kaczka z całą drużyną małych kaczątek, ale jakim cudem znalazły się one na wewnętrznym terenie posesji - ciężko powiedzieć. Wprowadzając się tutaj miałam nadzieję, że we wspomnianych krzakach pod murem mieszkają wróble i inne małe, wesołe ptaszki, jednak jak zobaczyłam pierwszą rozwrzeszczaną srokę wszystkie moje złudzenia gorzko prysnęły. Z moich smutnych obserwacji wynikało bowiem, że jak sroki rządzą na dzielni, to inne, mniejsze ptaki trzymają się raczej z daleka.
Wróciwszy niedawno ze świątecznego wyjazdu do domu, znalazłam czekający na mnie list od Zaprzyjaźnionej Osoby, która podobnie jak ja bardzo lubi raszki. Jeszcze milej mi się zrobiło, kiedy w kopercie, oprócz pięknej karty świątecznej znalazłam śliczny brelok z podobizną rudzika. "Ach, żeby rudziki mieszkały za moim oknem" pomyślałam uśmiechnięta; wiedziałam jednak, że to tylko marzenie ściętej głowy. Tymczasem okazało się, że cuda jednak się zdarzają i wszystko jest możliwe! Otóż następnego dnia moją uwagę przykuły gigantyczne frytki leżące na samym środku trawnika. Nagle, jedna z nich zaczęła się ruszać. Wytężywszy oczy zobaczyłam, że wielką frytę próbuje poderwać w powietrze mała, puchata kulka, która miała czerwone piórka na piersi! Może wyda Wam się to dziwne, ale prawie krzyknęłam z radości. Tymczasem mały rudzik nonszalancko zataszczył frytkę w pobliskie zarośla aby w spokoju spożyć swoją ucztę. Mojej radości nie było końca! Początkowo myślałam, że to tylko chwilowe odwiedziny, ale od tamtego czasu widuję tego małego głodomora codziennie. Wygląda więc na to, iż ziściło się moje niemożliwe do spełnienia marzenie i ów uroczy łobuziak (od dziś Ludwig Maurycy, dla przyjaciół Stefan) osiedlił się był tutaj na dłużej.
No cóż, teraz już wiecie, że mam słabość do ptaszków. Dosłownie i w przenośni...

Fantastycznie🦆🐝🕸️🕷️🐦🐦⬛🪽
OdpowiedzUsuńU mnie jeden rudzik ostatnio zamieszkuje stale zaraz pod blokiem i potrafi godzinę pozować do zdjęć bez marudzenia!
OdpowiedzUsuń