A zapoznała nas pewna Zaprzyjaźniona Starsza Pani, która pomimo sprzeciwu mojej mamy uznała, że wcale nie jestem za młoda na ów romans. Miałam zaledwie naście lat, ale oczywiście wydawało mi się, że jestem już wystarczająco dorosła. Z przychylnością spojrzałam na otwierający się przede mną świat nieznanej dotąd rozkoszy, która wniosła w moje życie nową, egzotyczną przyjemność, przynosząc pierwsze, jakże pozorne poczucie wolności. Zupełnie nie przejmowałam się dezaprobatą mojej mamy, która nie zezwalała, aby moja nowa sympatia odwiedzała nas w domu, więc początkowo spotykaliśmy się tylko w domu Starszej Pani, zawsze bezwstydnie delektując się sobą. Znajomość ta wnosiła w moje życie całe bogactwo doznań i smaków, często spijaliśmy sobie z dzióbków śmietankę, a moje usta wręcz nieprzyzwoicie rozkoszowały się to słodyczą, to nutką goryczy. Starsza Pani była zadowolona, okazała się być niezwykle skuteczną swatką, więc zapraszała nas do siebie coraz częściej...
Z czasem ta zakazana znajomość zdawała się nieco spowszednieć i nasze spotkania mogły pozornie wydawać się jedynie zwykłą rutyną, jednak moje uczucie nie gasło. Kiedy formalnie osiągnęłam pełnoletność, moja mama nadal nie była zadowolona z naszej nieustannie rozwiającej się więzi, ale jakoś ostatecznie przełknęła fakt, że jesteśmy nierozłączni. Bywało naprawdę intensywnie, szczególnie na studiach. Czasem trudno było mi się odkleić nawet na moment.. Jak się dobrze zastanowić prowadziłam wtedy podwójne życie, ba, często spędzaliśmy czas w trójkę umilając sobie codzienność bez typowo ludzkiej zazdrości, co dostarczało przyjemności szczególnie o poranku, kiedy jeszcze w piżamie spotykaliśmy się na balkonie aby wspólnie podumać nad rozpoczynającym się właśnie dniem. Możecie pomyśleć, że to bardzo rozwiązłe wyznanie, ale wierzcie lub nie większość moich znajomych była uwikłana w podobne trójkąty; w naszym akademickim środowisku zjawiska takie były na porządku dziennym i uchodziły za szeroko akceptowane i normalne. Kto wie, może i Wy jesteście uwikłani w podobne scenariusze, tylko nie zdajecie sobie z tego sprawy..
Rzecz jasna zdarzały nam się ciche dni. Bywało, że mój organizm na myśl o kolejnym spotkaniu doświadczał palpitacji serca lub dziwnych mdłości. Zaczęło mnie to niepokoić, gdyż wreszcie zorientowałam się, że coś ewidentnie jest nie tak. Wszystko wskazywało na to, że nasza więź nie jest taka zdrowa jakby się to wydawało. Urwaliśmy wówczas kontakt na długie tygodnie. W tym czasie, dziwnym zbiegiem okoliczności w ręce zaczęło mi wpadało coraz więcej artykułów perrorujących na temat szkodliwości toksycznych związków; oczywiście wszystkie treści poparte były wynikami roztomaitych badań naukowych, potwierdzających rzeczowo brutalną prawdę. Ja byłam jednak zbyt skołowana i nie do końca przyjmowałam do wiadomości, że i nasza relacja stanowi jedną z nich. Po długich tygodniach przerw wracaliśmy do siebie ostrożnie i niepewnie, aby ostatecznie rozkoszować się sobą jeszcze bardziej dziko i intensywnie...
Niestety mniej więcej w połowie października ubiegłego roku, oficjalnie surowo zabroniono nam się spotykać, wyjaśniając przy tym w najmniejszych detalach dlaczego dla mojego zdrowia jest to zakazany owoc. Cóż, nie pozwolono mi również kontynuowania kilku innych "relacji", które wyjątkowo posłusznie z miejsca ucięłam. Okazuje się jednak, że najtrudniej jest mi zrezygnować z owej wieloletniej rozkoszy, jaką od dziecka jest dla mnie nic innego, jak picie aromatycznej kawy. Ba, nawet pisząc te słowa popijam sobie buntowniczo drugi już dzisiaj kubek mojej ulubionej cytrynowo-cynamonowej słabości. Mimo wszystko zdaję sobie sprawę, że to w końcu musi być jeden z ostatnich, kawowych wybryków mojej rogatej duszy. A kiedy już uda mi się rozstać z tą uciechą, wówczas z przyjemności zostanie mi już tylko seks...


