20 września 2010
Melancholijnie: babcia na medal..
Korzystając ze sprzyjających okoliczności dzisiejszego popołudnia, postanowiłam zacząć wczuwać się wreszcie w rolę wzorowej babci i z całego serca wspierając akcję cała polska czyta dzieciom zainaugurowałam czytanie lektur moim przyszłym wnukom. Radości ich rodziców nie było końca! Od razu oddalili się w najdalszy kąt swojego mieszkania, aby w przypływie czułości popracować nad kolejnym owocem swej pierzastej miłości. Co jakiś czas czułam na sobie jednak krótkie łypnięcie któregoś czujnego, rodzicielskiego oka, kontrolującego czy aby wybrane przeze mnie treści na pewno przeznaczone są dla uszu ich maleńkich pociech. Zresztą trudno się dziwić, rodzice już tak mają, a przynajmniej mieć powinni..
Tymczasem moje przyszłe wnuki wyglądały raczej na bardzo zadowolone. Leżały w swoich kruchych kołyskach i z zapartym tchem wysłuchiwały opowieści o niesamowitych przygodach pewnego słynnego i rozbrajającego swoją kapryśnością chłopca, notabene znanego światu nie od wczoraj z imienia Mikołajek. Nie opuszczała mnie nadzieja, że w trakcie czytania usłyszę charakterystyczny, słabiutki głosik świadczący o chęci naśladowania niesfornego brzdąca, biegania gdzie popadnie, czy zwykłej prośbie głodomora: "babciu, masz coś słodkiego? Wiesz, mam smaka na kakao"..
Intensywniejsze niż zwykle chichoty rodziców dowodziły jednoznacznie o tym, że zaczęli oni na dobre ćwiczyć podzielność uwagi. A może zwyczajnie pogodzeni z losem Bachowie naśmiewali się tylko gorzko z mojej czystej, jakże dziecięcej i permanentnej naiwności?
Od dawna znana wszystkim jest teoria udowadniająca, że najlepszą odżywką dla roślin jest muzyka, a w szczególności wybrane dzieła Mozarta. Nie jestem pewna, czy mnie przekonałyby nagrania Wolfganga, ale może istnieje choć maleńka szansa, że czytana przez mnie bajka wykrzesze choć jedno życie z małego, papuziego jajka..?
11 września 2010
Niech miłość będzie i z Wami..!
W jednym z postów Mojego Zaprzyjaźnionego Chochlika przeczytać można:
Moja dobra Znajoma powiedziała kiedyś, że miłości się nie hoduje, że nie kupuje się jej na raty w supermarkecie, że pojawia się nagle. Miała rację.
Kibicując euforii wreszcie rozkochanej Autorki pomyślałam, że dział z miłością byłby jednak absolutnym hitem w każdym markecie! Miłosna kampania reklamowa na pewno przyciągnęłaby rzesze głodnych bliskości nieszczęśników już za pierwszym razem. Rzecz jasna nie chodzi tu wcale o sex-shopowe gadżeciarstwo ani bezpruderyjne korzystanie usług z supermarketowego burdelu, ale o szerokie udostępnienie konsumentom tego legendarnego, najpotężniejszego i najpotrzebniejszego każdej oddychającej - jak świat długi i szeroki - istocie uczucia..
Pomyślcie tylko, może wtedy wszyscy mieliby równe szanse, aby cieszyć się wreszcie odwzajemnionym szczęściem?? Na rynku byłyby dostępne produkty z różnymi rodzajami miłości, różnym stopniem intensywności, zmysłowości, czułości i spontaniczności, a każdy z nich miałby gwarancję najwyższej jakości i odnosiłby zawsze pożądany skutek. Oferta brałaby pod uwagę zarówno osoby zdrowe i chore (na każdym opakowaniu znalazłaby się oczywiście informacja przypominająca o tym, żeby swój wybór koniecznie skonsultować z lekarzem lub farmaceutą). Dla sennych istniałby wariant z kofeiną, dla nadpobudliwych miłość z odrobiną melisy. Diabetycy zapewne częściej sięgaliby po produkty bez cukru, ciśnieniowców przyciągnęłaby możliwość kontrolowania ciśnienia, astmatyków zachwyciłaby opcja stabilizująca spokojne oddychanie, itede itepe.. Artykuły można by było kupować w dowolnej formie i kształcie oraz możliwości zastosowania. Od napojów przez żywność, aerozole, tabletki, czopki po odzież i kwiaty doniczkowe (dla wybrednych przygotowany zostanie specjalny katalog z dodatkowymi propozycjami)..
Gdyby kogoś jeszcze nie byłoby na miłość stać, mógłby skorzystać ze specjalnych ofert ratalnych, które w ramach projektu "Niech miłość uszczęśliwi wszystkich" bądź: "Niech miłość będzie i z Wami" nie zakładałaby żadnych odsetek.
Po wyjściu ze sklepu - albo kto wie, może i jeszcze wewnątrz - spotykałoby się właśnie "tę właściwą" Osobę i wszystkie troski ze smutkami ustąpiłyby wreszcie miejsca permanentnemu szczęściu i spełnieniu.. ;)

05 września 2010
Wygląd a wykształcenie
Człowiek nie raz tłumaczył sobie, że wygląd nic nie znaczy, ale - rzecz jasna - człowiek znowu nie jest taki, żeby się jednak po raz kolejny nie pomylił.
A co właściwie konkretnego można powiedzieć o zupełnie przeciętnej, ziemskiej istocie, która odziana w solidną, polskiej produkcji kurtkę górską, luźne dżinsy i najbardziej klasyczne, czarne glany wraca w deszczowy dzień spokojnym krokiem z pracy? Co można powiedzieć o zwykłej ziemiance, której ukryte pod kapturem włosy związane są w zwyczajny kucyk, a z twarzy od niedawna częściej rozjaśnianej uśmiechem, znika powoli poranny, raczej słabo upiększający makijaż..??
Fakt, obserwując przez pryzmat imażu społeczność akademicką związaną z moją uczelnią bez pudła potrafię odróżnić wokalistów, teoretyków, dyrygentów, kompozytorów, dżezmenów i wszelkich instrumentalistów, jednak poruszając się po mieście, poziom mojej czujności analitycznej gwałtownie spada i zdecydowanie ostrożniej klasyfikuję grupy społeczne z ich przynależnością do właściwych środowisk, a tym bardziej rzadko bawię się w szczegółowe rozdrabnianie skutecznie kamuflujących się często klas. Zresztą naprawdę ryra mi statut każdej Jednostki, bo choć pochodzenie i wykształcenie mają spory wpływ na osobowość, nie są one priorytetowymi czynnikami decydującymi o charakterze człowieka. Nie raz przekonałam się, że poziom wyedukowania nie bywa wprost proporcjonalnym do poziomu kultury osobistej i szeroko rozumianej inteligencji. Oczywiście wiadomo, że nie można generalizować i na pewno nie należy kierować się pozorami. Jakie znaczenie ma w tym wszystkim zatem wygląd zewnętrzny?! Wreszcie: jak się zasadniczo ubrać, żeby nie zawieść nadziei tańczącego z kwestionariuszami??
Kilka dni temu, zmierzając w stronę przystanku autobusowego rozczarowałam kilku ankieterów z ulicy Stawowej. Jako, że czasu miałam wyjątkowo dużo postanowiłam łowcom konsumentów tym razem pomóc. Wyszły z tego przysłowiowe nici, ponieważ okazało się, że jako zupełnie przeciętna ziemska istota o zupełnie zwykłej urodzie mam wykształcenie za wysokie aby wziąć udział w badaniu. Żadne słowo nie jest w stanie opisać mieszanki szoku, okrutnego zawodu i - nawet ośmielę się rzec - bólu, która ukazała się na niespełnionych, ankieterskich twarzach..
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)