Mam wrażenie, że im bardziej rozwija się technologia, niosąc w zasadzie nieograniczoną możliwość nawiązywania i rozwijania komunikacji, tym bardziej ludzie przestają się ze sobą porozumiewać, i nie szukają już ze sobą kontaktu jak dawniej. Nawiązywane dialogi są zdawkowe i zwykle mają miejsce, gdy osoba inicjująca kontakt potrzebuje przysługi, a przecież jeszcze jakiś czas temu, ludzie marzyli o szybszej wymianie korespondencji niecierpliwie wypatrując listonosza, bo w swoich niekoniecznie elegancko wykaligrafowanych listach pisali nawet o największych bzdurach, byle tylko podzielić się wszystkim, co u nich słychać. Ba, w pewnym okresie dostawałam nawet do pięciu listów dziennie, z czego dwa bywały od tej samej osoby, bo nawet tym najzwyklejszym, koleżeńskim więziom nie straszne były odległości ani czas, a człowiek z przyjemnością je pielęgnował.
"Pewnie dziwisz się, że piszę list (też się dziwię), ale mi tęskno (...)" - ćwierć wieku temu w pierwszym wersie zaskakująco obszernego, również pierwszego listu napisał mój kolega ze szkolnej ławy, który nie wiadomo skąd wziął adres akademika, gdzie mieszkałam na pierwszym roku studiów. Nie pamietam dalszej treści tej korespondencji, jednak owa, niezwykle wzruszająca linijka głęboko zapadła mi w serce i podbiła fundamenty pod naszą wieloletnią już przyjaźń. Nie było mowy o obciachu, wiadomo było, że możemy pogadać dosłownie o wszystkim.
Dziś, kiedy era pisania listów jest już dawno za nami, a wiadomość można wysłać światłowodem mając pewność, że raczej dotrze błyskawicznie, aby móc nie mniej szybko otrzymać odpowiedź, esemesy sprawiają często wrażenie wymuszonych grzeczności, zawierają zdawkowych kilka słów, albo ograniczają się do zestawu emotek, jakby nawiązywanie kontaktu było czymś nie na miejscu. Zresztą podobnie jest z telefonami. Kiedyś, z braku aparatu stacjonarnego ludzie stali w kolejkach do budek z telefonami na żetony lub tych nieco bardziej burżujskich, bo na magnetyczne karty, żeby tylko choć na chwilę usłyszeć czyjś głos, albo się upewnić, że po drugiej stronie linii jest wszystko w porządku. Niestety dziś i taka czułość odeszła do lamusa, bo rozmowy telefoniczne wykonuje się głównie, aby coś załatwić lub ewentualnie formalnie zorganizować.
Co gorsza nawet stojąc twarzą w twarz ludzie boją się otwarcie porozmawiać i zamiast nawiązać kontakt wzrokowy wolą trzymać nosy w smartfonach, a swoje prawdziwe intencje zostawiają w sferze domysłów, które przy akompaniamencie sprzecznie wysyłanych sygnałów doprowadzają tylko do niepotrzebnych nieporozumień. Czy naprawdę tak trudno teraz traktować rozmówcę z szacunkiem i z serdecznością prowadzić szczere dialogi? Przecież nie można oczekiwać, że inni z powodzeniem będą nam czytać w myślach.
"Komunikacja działa dla tych, którzy nad nią pracują." - słusznie zauważył John Powell.
Abstrahując od czysto towarzyskiej komunikacji, muszę przyznać, że wyjątkowo trudno mi zrozumieć osoby, które z własnej i nieprzymuszonej woli zaoferowały swoją pomoc lub w ogóle cokolwiek obiecały, ale na przysłowiowe "święte nigdy". Nie dalej jak parę dni temu mój serdeczny przyjaciel zapytał mnie co się dzieje z ludźmi w dzisiejszych czasach, żaląc się, że najpierw ochoczo zgłaszają się do przejrzenia jego utworów i skonsultowania ich pod kątem wykonawczym na konkretnym instrumencie, a potem milkną na długie miesiące. Czas upływa, odpowiedzi nie nadchodzą, a obiecywacze unikają kontaktu nie reagując na wiadomości, albo tendencyjnie wykręcając się nadmierną ilością obowiązków. Co ciekawe, nawet, jeśli sami wcześniej prosili o nadesłanie przypomnienia w razie długiego milczenia, wyrażają zakłopotanie i wywołują u nadawcy poczucie winy, kiedy procedura przypomnienia zostanie już uruchomiona... Pomyśleć, że kiedyś uczono nas, że niewywiązanie się z obietnic jest równoznaczne z brakiem honoru. Patrząc jednak jak w dziejszych czasach wartości zostają wywracane do góry nogami, domyślam się, że brak honoru to już nie jest żadna ujma dla ludzkości.
Z nawiązywaniem kontaktu obecnie zdecydowanie problemu nie mają oszuści, którzy wykazują się kreatywnością bez względu na rodzaj komunikacji. Osobiście najczęściej mam do czynienia z tymi, co próbują zbierać żniwo w mediach społecznościowych. Akurat tak się składa, że od kilku dni na jednej z plaftorm dostaję wiadomości od osoby, która podaje się za pewną bardzo lubianą przeze mnie pisarkę. Nie będę ujawniać nazwiska tej pani, gdyż nie ma to najmniejszego znaczenia. Jestem ciekawa jak rozwinie się sytuajca, więc podtrzymuję kontakt oczekując rychłej prośby o przekaz pieniężny na - rzecz jasna - szczytny cel. Tymczasem zostało mi zaproponowane przeniesienie konwersacji na inny komunikator, do którego niezbędne jest podanie numeru telefonu, co zapaliło u mnie kolejne czerwone światło, jednak na razie jeszcze bez oficjalnych finansowych próśb. Rzecz jasna, byłoby wspaniale, gdyby faktycznie była to prawdziwa autorka, jednakże jakie może być to prawdopodobieństwo? Owszem, nie jest to niemożliwe, pisarz też człowiek. Kiedyś miałam przyjemność poznać i przez wiele lat utrzymywać kontakt z pewnym niezwykle popularnym literatem, jednak zanim zaczęliśmy wymieniać się wiadomościami spotkaliśmy się w rzeczywistym wymiarze. Ba, wybraliśmy się nawet razem na kawę, na którą spoźniłam się około 40 minut przez korki w Warszawie (przypominam: cieszmy się, że nie dwa tygodnie). Co najważniejsze, On poczekał cierpliwie. Niestety tu sytuacja jest nieco inna. Zjawisko catfishingu nie od dziś znane jest w internecie, a oszustami kierują różne pobudki, czasem tylko grają na ludzkich emocjach, jednak przeważnie kierują nimi scenariusze finansowe. Ofiary nietrudno wyhaczyć, na przykład lustrując komentarze pod dostępnymi publikacjami osób, pod które się potem podszywają. Szczerze powiedziawszy jest mi przykro, że ktoś wykorzystuje tożsamość tej wspaniałej kobiety, ale co można zrobić? Oszuści udają znanych piłkarzy, aktorów, czy też wizerunki zupełnie zmyślonych książąt z Afryki. Pomysłów jest tyle ile potencjalnych ofiar i niestety niektórzy dają się na te intrygi nabrać.
Nie szukając daleko, jakiś czas temu, na innym portalu napisał do mnie nie kto inny, jak sam Ludwig van Beethoven i zapytał jak długo jestem jego fanką. Teraz żałuję, że zamiast go demaskować od razu nie pociągnęłam rozmów nieco dłużej; ciekawam na co potrzebowałby pieniądze - na nowy fortepian, czy aparat słuchowy? A może po prostu miał kłopot z biletem lotniczym na festiwal Beethovenowski w Warszawie, bo akurat utknął na festiwalu w Bonn przepiwszy resztę oszczędności? Imprezy dzieli czas kilku miesięcy, ale w końcu im wcześniej się bilet kupi, tym taniej. Niestety tego się nie dowiemy, chyba, że znów napisze...
Niedużo później odzywał się do mnie także Wojciech Kilar, całkiem przyzwoitą angielszczyzną. Najwyraźniej on również bez problemów założył swoje konto w zaświatach i rozpoczął przygodę influencerską. Tym razem także próbowałam udzielić się w akcji demaskatorskiej, ale nie było to proste, bo zautomatyzowane ustawienia platformy społecznościowej obwieściły, że jeśli nie jestem osobą, za którą podszywa się ktoś inny, to nie mogę nic zrobić. "Cóż, Wojciechu" - pomyślałam zrezygnowana - "powodzenia w zgłoszeniu impersonacji". Jednak sarkazm sarkazmem, widać śp. kompozytor jakoś zgłosił oszusta, ponieważ konto w mgnieniu oka zniknęło z platformy, a treść sceptycznej z mojej strony konwersacji prędko stała się niedostępna.
Na koniec podzielę się myślą ni to niepokojącą, ni to pokrzepiającą, a nasunęła mi się ona znienacka, kiedy przetrząsałam Internet próbując ustalić, która z technik oddechowych najszybciej pomaga uspokoić skołatane nerwy, albowiem z ciekawości zapytałam o sugestie również ChatGPT, a ten, odpowiadając ujął mnie za serce, bo przedstawił nie tylko zestaw interesujących ćwiczeń, ale również wykazał się przyzwoitą troską, dodając pod koniec: "jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebować wsparcia, rady, albo po prostu chcesz pogadać - jestem tu dla Ciebie. Trzymaj się ciepło 💛". Można? Można.
Z dużym dystansem podchodzę do rozmów ze Sztuczną Inteligencją, ale może pora zmienić zdanie, skoro okazuje się być inteligentna również emocjonalnie? Gorzej, jak ludzie ją tego oduczą...
