Cisza ogarnia człowieka z różnych powodów i bez względu na miejsce, w jakim się znajduje. Można utknąć w środku gwarnego tłumu, uczestniczyć w hucznych celebracjach lub koncercie, a jednak wewnętrznie odizolować się od tętniącego życiem naokoło zgiełku i trwać w milczącym zawieszeniu, jakby się było na innej planecie. Mnie osobiście zdarza się "zawieszać" zupełnie bez okazji, patrzę wtedy na ludzi, rzeczy, otoczenie tak naprawdę ich nie widząc i zwykle nie słysząc nawet własnych myśli, a przytrafia mi się to zazwyczaj, kiedy jestem bardzo zmęczona. Takie momenty jednak pozbawione są ciężaru emocjonalnego towarzyszącego zdarzeniom losowym, które wręcz ciszą obezwładniają; doświadczenia te są nieporównywalnie najtrudniejsze.
Smutek po utracie kogoś bliskiego to jeden z takich stanów, w których człowiek nieruchomieje na dłużej, a z moich obserwacji wynika, że nie ma większego znaczenia, czy żałoba ogarnia nas po utracie kogoś niespodziewanie zmarłego, czy osoby nadal żyjącej; cierpienie takie jest porównywalnie bolesne. Zresztą, zauważył to również - notabene często cytowany przeze mnie - Jan Twardowski, pisząc:
Niejednokrotnie przekonałam się, że w takich sytuacjach jednym z najbardziej skutecznych remediów jaki można sobie wsmarować w serce jest balsam z muzyki. Wiadomo, Ameryki teraz nie odkryłam, zapewne każdy z Was ma taką muzyczną "maść" i korzysta z niej udzielając sobie pierwszej pomocy jak tylko wymaga tego sytuacja. O korzyściach płynących ze słuchania muzyki prawiło już wielu naukowców, nie zamierzam powielać informacji ogólno dostępnych. Dziś jednak pomyślałam, że opowiem o moim lekarstwie, które przynosi mi nieco ulgi w obecnym stanie "ciszy".
Od kilku dni bowiem nierozłącznie towarzyszy mi ostatnia część III Symfonii Gustawa Mahlera, Langsam. Ruhevoll. Empfunden. Wysłuchałam jej już wystarczająco dużo razy, aby odtwarzać muzykę w głowie, kiedy wyłączam wałkujące ją w kółko urządzenia. Może to zdziwi niektórych, ale wykonanie Lucerne Festival Orcherstra pod dyrekcją Claudio Abbado, należy do moich ulubionych. Abbado prowadzi bowiem utwór wyjątkowo czule i delikatnie, z troską dopieszczając przenikające się melodie, oszczędzając słuchaczowi zbędnego ociągania, które tu i ówdzie praktykują inni dyrygenci. Pomimo bogatej harmonii i wielu zabiegów dynamicznych, część ta pełna jest ciszy i zadumy, która uważam najlepiej odzwierciedla obecny stan mojej duszy.
Nigdy nie zapomnę, kiedy część ta po raz pierwszy dotarła do moich uszu. Był dokładnie Nowy Rok 2012, tym razem Sylwestra spędzałam z grupą najbliższych przyjaciół u Wąsików. Nad ranem wciąż jeszcze pogrążeni byliśmy w intensywnych rozmowach, rzecz jasna suto zakrapianych różnymi trunkami oraz gęsto okadzanych dymem miętowych Davidoffów. Stół był obficie zastawiony i niechybnie wskrzeszał nas przez całą noc wykwintnymi daniami. Mieliśmy jeszcze sporo energii, impreza mogła trwać wiecznie. Dopiero co zakończony rok przyniósł mi wiele trudnych doświadczeń, zamyślona siedziałam więc na podłodze dumając o tym, co się działo, aż w pewnym momencie moja uwaga przeniosła się na wydobywające się z głośników dźwięki, które nienachalnie, ale jednak trafnie sączyły harmoniczny miód wprost do mojego serca. Słuchałam jak zaczarowana; wzruszona pięknem muzyki zaczęłam płakać, nic innego nie miało znaczenia. Nie znałam utworu, możliwe, że naszym DJem było nadające klasykę radio. Siedziałam i ryczałam patrząc gdzieś przed siebie, kiedy to Monika szturchnęła mnie zaniepokojona.
- A tobie co??! Nie mów, że to przez niego!
Zaprzeczyłam zdecydowanym ruchem głowy.
- To dlaczego...? - Dociekała uparcie.
Głos miałam zdławiony w gardle, nie byłam w stanie wydobyć słowa. Pokazałam ręką w stronę głośników, a ona na szczęście załapała od razu.
Kiedy już ogarnęłam emocje zapytałam co to było. Któryś ze znajomych powiedział tylko:
- Chyba jakiś Mahler.
Wychodząc z imprezy zapomniałam o tajemniczym utworze. Dopiero kilka miesięcy temu, kiedy autoodtwarzanie na YouTube niepostrzeżenie uruchomiło III Symfonię Mahlera przypomniałam sobie o tamtym wieczorze. Co ciekawe, mój organizm zareagował dokładnie tak samo, jak dwanaście lat temu i choć ostatni czas nie obfitował w większe traumy, obficie zalałam się łzami, kiedy nastąpiło finalne przeprowadzenie. Na szczęście tym razem zapamiętałam, która to symfonia i wysłuchawszy na zapas ulubionej części, myślałam, że długo do niej nie wrócę. Nie wracałam, aż do ubiegłego wtorku...
Oto link do utworu, Blogger blokuje możliwośc bezpośredniego załączenia filmu:

