04 października 2024

Langsam. Ruhevoll. Empfunden

Cisza ogarnia człowieka z różnych powodów i bez względu na miejsce, w jakim się znajduje. Można utknąć w środku gwarnego tłumu, uczestniczyć w hucznych celebracjach lub koncercie, a jednak wewnętrznie odizolować się od tętniącego życiem naokoło zgiełku i trwać w milczącym zawieszeniu, jakby się było na innej planecie. Mnie osobiście zdarza się "zawieszać" zupełnie bez okazji, patrzę wtedy na ludzi, rzeczy, otoczenie tak naprawdę ich nie widząc i zwykle nie słysząc nawet własnych myśli, a przytrafia mi się to zazwyczaj, kiedy jestem bardzo zmęczona. Takie momenty jednak pozbawione są ciężaru emocjonalnego towarzyszącego zdarzeniom losowym, które wręcz ciszą obezwładniają; doświadczenia te są nieporównywalnie najtrudniejsze.

Smutek po utracie kogoś bliskiego to jeden z takich stanów, w których człowiek nieruchomieje na dłużej, a z moich obserwacji wynika, że nie ma większego znaczenia, czy żałoba ogarnia nas po utracie kogoś niespodziewanie zmarłego, czy osoby nadal żyjącej; cierpienie takie jest porównywalnie bolesne. Zresztą, zauważył to również - notabene często cytowany przeze mnie - Jan Twardowski, pisząc:

"(...) Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą (...)"

Niejednokrotnie przekonałam się, że w takich sytuacjach jednym z najbardziej skutecznych remediów jaki można sobie wsmarować w serce jest balsam z muzyki. Wiadomo, Ameryki teraz nie odkryłam, zapewne każdy z Was ma taką muzyczną "maść" i korzysta z niej udzielając sobie pierwszej pomocy jak tylko wymaga tego sytuacja. O korzyściach płynących ze słuchania muzyki prawiło już wielu naukowców, nie zamierzam powielać informacji ogólno dostępnych. Dziś jednak pomyślałam, że opowiem o moim lekarstwie, które przynosi mi nieco ulgi w obecnym stanie "ciszy".

Od kilku dni bowiem nierozłącznie towarzyszy mi ostatnia część III Symfonii Gustawa Mahlera, Langsam. Ruhevoll. Empfunden. Wysłuchałam jej już wystarczająco dużo razy, aby odtwarzać muzykę w głowie, kiedy wyłączam wałkujące ją w kółko urządzenia. Może to zdziwi niektórych, ale wykonanie Lucerne Festival Orcherstra pod dyrekcją Claudio Abbado, należy do moich ulubionych. Abbado prowadzi bowiem utwór wyjątkowo czule i delikatnie, z troską dopieszczając przenikające się melodie, oszczędzając słuchaczowi zbędnego ociągania, które tu i ówdzie praktykują inni dyrygenci. Pomimo bogatej harmonii i wielu zabiegów dynamicznych, część ta pełna jest ciszy i zadumy, która uważam najlepiej odzwierciedla obecny stan mojej duszy. 

Nigdy nie zapomnę, kiedy część ta po raz pierwszy dotarła do moich uszu. Był dokładnie Nowy Rok 2012, tym razem Sylwestra spędzałam z grupą najbliższych przyjaciół u Wąsików. Nad ranem wciąż jeszcze pogrążeni byliśmy w intensywnych rozmowach, rzecz jasna suto zakrapianych różnymi trunkami oraz gęsto okadzanych dymem miętowych Davidoffów. Stół był obficie zastawiony i niechybnie wskrzeszał nas przez całą noc wykwintnymi daniami. Mieliśmy jeszcze sporo energii, impreza mogła trwać wiecznie. Dopiero co zakończony rok przyniósł mi wiele trudnych doświadczeń, zamyślona siedziałam więc na podłodze dumając o tym, co się działo, aż w pewnym momencie moja uwaga przeniosła się na wydobywające się z głośników dźwięki, które nienachalnie, ale jednak trafnie sączyły harmoniczny miód wprost do mojego serca. Słuchałam jak zaczarowana; wzruszona pięknem muzyki zaczęłam płakać, nic innego nie miało znaczenia. Nie znałam utworu, możliwe, że naszym DJem było nadające klasykę radio. Siedziałam i ryczałam patrząc gdzieś przed siebie, kiedy to Monika szturchnęła mnie zaniepokojona.

- A tobie co??! Nie mów, że to przez niego!
Zaprzeczyłam zdecydowanym ruchem głowy. 
- To dlaczego...? - Dociekała uparcie.
Głos miałam zdławiony w gardle, nie byłam w stanie wydobyć słowa. Pokazałam ręką w stronę głośników, a ona na szczęście załapała od razu.
Kiedy już ogarnęłam emocje zapytałam co to było. Któryś ze znajomych powiedział tylko:
- Chyba jakiś Mahler.

Wychodząc z imprezy zapomniałam o tajemniczym utworze. Dopiero kilka miesięcy temu, kiedy autoodtwarzanie na YouTube niepostrzeżenie uruchomiło III Symfonię Mahlera przypomniałam sobie o tamtym wieczorze. Co ciekawe, mój organizm zareagował dokładnie tak samo, jak dwanaście lat temu i choć ostatni czas nie obfitował w większe traumy, obficie zalałam się łzami, kiedy nastąpiło finalne przeprowadzenie. Na szczęście tym razem zapamiętałam, która to symfonia i wysłuchawszy na zapas ulubionej części, myślałam, że długo do niej nie wrócę. Nie wracałam, aż do ubiegłego wtorku...

Oto link do utworu, Blogger blokuje możliwośc bezpośredniego załączenia filmu:


Symfonia jest dość długa, niecierpliwych odsyłam bezpośrednio do sedna: Langsam. Ruhevoll. Empfunden można posłuchać w 1:13:37'' minucie utworu.






01 października 2024

"Zostaną po nich buty i telefon głuchy (...)"

Nie dalej, jak przedwczorajszej nocy śniło mi się, że umarłam. Moim ostatnim zadaniem na drodze do wieczności było przejść przez wszystkie drzwi, jakie znajdowały się w białej poczekalni. Nie było tam, żadnych roślin, ozdób, ani nawet krzeseł, tylko białe drzwi. Umieszczone one były obok siebie w kilku równoległych ścianach. Przez kilka z nich udało mi się przejść gładko, ale w końcu natrafiłam na takie, które ani drgnęły. Intuicyjnie wiedziałam, że muszę wrócić do którychś z poprzednich drzwi, żeby znaleźć klucz do otwarcia tych zablokowanych, ze spokojem wróciłam więc i w międzyczasie się przebudziłam. Przyznam szczerze, że bardzo ciekawi mnie jak ten sen by się skończył, gdybym się nie obudziła. Trudno powiedzieć jak długo zajęłoby mi znajdowanie odpowiedzi, ale w końcu czas nie grał tam już żadnej roli.. 

Myśl o tym śnie powraca do mnie co chwila i kiedy znów dziś wieczorem dumałam nad jego intrygującą symboliką niespodziewanie napotkanej przeszkody, otrzymałam kolejną, bezlitośnie łamiącą serce wiadomość. Pewnie łatwo się domyśleć, iż była to informacja o śmierci, a była tym boleśniejsza, iż dotyczyła jednej z Najwspanialszych Osób, jaką poznałam na mojej drodze. Wiadomo, w życiu nie spotykamy przypadkowych ludzi, tym bardziej Bogu jestem wdzięczna za Mariolę; inteligentną, utalentowaną, rozśpiewaną, pełną pasji, dobrej energii, świetnego poczucia humoru, zaangażowaną na wiele sposobów dziewczynę, z którą los zetknął mnie jak tylko wkroczyłam na pierwszą próbę Parafialnego Chóru Jutrzenka, gdzie swoim przepięknym głosem zasilała nasze drogie alty. Czerpała radość z zespołowego muzykowania, a także, z wielkim powodzeniem udzielała się jako śpiewak solowy. Z Mariolą - jak z każdą osobą "do tańca i do różańca" - można było konie kraść i robiliśmy to, kiedy tylko to było możliwe, czy chóralnie, czy bardziej kameralnie, a spotkania nasze zawsze były pełnie śmiechu. muzyki i różnych smakołyków. Ostatni raz, kiedy Ją odwiedziłam, naprawdę wierzyłam, że jeszcze nie raz zawojujemy razem świat, a Jej niespodziewane, zdrowotne kłopoty to tylko przejściowe turbulencje. Tymczasem znienacka dołączyła do naszych Niebiańskich Chórzystów pozostawiając nas z tęsknotą i złamanymi sercami. Czy to przypadek, że odeszła właśnie w Międzynarodowym Dniu Muzyki...?

" (...) najważniejsze tak prędkie że nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna (...)"

Kochana Mariolu, za szybko Ciebie zabrakło, ale mam nadzieję wiesz, że mieszkasz na zawsze w moim sercu... Do zobaczenia po drugiej stronie, prędzej, czy później pośpiewamy znowu razem. Niech tylko uda mi się otworzyć wszystkie drzwi w tej białej poczekalni.. ❤

Cześć Twojej Pamięci!


Śp. Marioli Górskiej, wspaniałej Przyjaciółce i Chórzystce 


Pie Jesu A.L. Webbera, w którym Mariola wykonuje drugi, solowy głos podczas Koncertu Jubileuszowego Parafialnego Chóru Jutrzenka