13 marca 2016

Traumal

Po sobotniej euforii wywołanej niezapowiedzianym w ulotce, twórczym działaniem leku, przyszedł czas na niedzielną traumę. Może nie byłoby tak źle, gdyby nie to, że ze względów rodzinnych musiałam zerwać się z łóżka skoro świt. Może mój organizm potrafiłby się odnaleźć w zuchwałym pionie, gdyby dane mu było pospać co najmniej do południa. Niestety, usłyszawszy niewzruszoną, rytmiczną melodyjkę płynącą z niezbyt empatycznego budzika, tylko mocniej przylgnęłam do poduszki i mogę się założyć, że jakieś małe, uparte ludziki z całych sił trzymając się moich rzęs zabezpieczały górne powieki przed raptownym podniesieniem w górę, podczas gdy ich koledzy zorganiowali konkurs w skokach na trampolinie, którą zuchwale rozstawili na mojej potylicy. Nie trwało długo, żebym zorientowała się, że strefa lunaparku rozciąga się także sektorach zatok czołowych oraz szczękowych, gdzie ewidentnie trwały zorganizowane ekspedycje ambitnych grup grotołazów i poszukiwaczy skarbów, którzy bez skrępowania odpalali swoje młoty pneumatyczne. Nieco niżej, w przełyku rozochocone towarzystwo wiwatowało na naprędce wybudowanym rollercoasterze. Mogę przysiąc, że z wesołych pociągów raz po raz słyszałam typowe dla rozentuzjazmowanego tłumu okrzyki: "wooohoooooooooo!", "aaaaaaaaaaaaaaaaaaa!" oraz: "ja chcę jeszcze raaaaaaaz!". Niestety zdarzały się jednak także i mniej przyjemne ostrzeżenia, czyli mniej radosne: "uwaaaagaaa! Będę rzygaaaać!", po czym niemal natychmiast ogarniała mnie fala silnych mdłości. Czasu nie marnowali także miłośnicy przygód z dreszczykiem, którzy bezzwłocznie zagospodarowali tereny jelit. O otwarciu tunelu strachów świadczyły sporadyczne uderzenia wagoników i inne, nieco bardziej stłumione odgłosy amatorów horroru.
- Panowie, czas zwijać imprezę - najwyraźniej w tym spontanicznym oblężeniu znalazł się ktoś bardziej odpowiedzialny. - Sami słyszeliście, budzik dzwonił. Według zasad BHP...
- Żartujesz??! - Przerwano zawadiacko pouczenia kolegi. - Ani nam się śni! Nie mamy nic do stracenia! Zobaczysz, teraz będzie jeszcze ciekawiej!
I tak oto rozpoczął się mój prawdziwy, niedzielny traumal... 

12 marca 2016

Venal

Dziś zauważyłam, że nic do tej pory nie zadziałało na mnie bardziej twórczo niż koktail tramalowo-paracetamolowy. Niby mała, żółta, przeciwbólowa tabletka, a wraz z ustąpieniem przyczyny sięgnięcia po to ustrojstwo, spłynęło na mnie kilka dość interesujących pomysłów. Oczywiście, na wszelki wypadek spisałam ogólne zarysy wszystkich tych wspaniałych powieści, których i tak pewnie ostatecznie nie napiszę, a które z pewnością doczekałyby się pełnych rozmachu ekranizacji oraz przyniosłyby mi sławę, bogactwo i literacką Nagrodę Nobla... Za radą Lidzi postanowiłam jednak, że odtąd obok pudełka z medykamentem będzie leżał notes i długopis. W końcu nie mogę pozwolić, aby z tego inspirującego leku uciekła choćby jedna litera! Nawet, jeśli jej droga ma się skończyć w pełnym niezrealizowanych planów rękopisie. Jestem tak mile zaskoczona nagłym natchnieniem, że chyba napiszę do producenta leku, aby zmieniono nazwę magicznego składnika z tramal na wenal - względenie venal, aby było bardziej światowo... Dlaczego o tym piszę? Mój ulubiony do tej pory shot z ampułkowej pyralginy unicestwia okrutny ból w pięć minut, ale jego spożycie nigdy nie zaowocowało u mnie nawet jednym, marnym, częstochowskim rymem.

A teraz coś z zupełnie innej beczki... Wczoraj weszłam do pobliskiego sklepu zoologicznego i zorientwowawszy się, że półki uginają się pod ciężarem alkoholu i wyrobów tytoniowych, a nie produktów przeznaczonych dla zwierząt stanęłam jak wryta. Musiałam wyglądać dość osobliwie, ponieważ obecni w sklepie klienci oraz dość młodziutka ekspedientka spojrzeli na mnie jak na kosmitę. Zupełnie wybita z toru realizacji swojej misji wydusiłam wreszcie:
- Gdzie jest sklep zoologiczny??!
Wszyscy obecni wybuchnęli gromkim śmiechem i zmierzyli mnie pełnym kpiny wzrokiem. Wyglądało na to, że zadałam wyjątkowo głupie pytanie, a mnie przez myśl przeszło, że może pomyliłam budynek.
- Nie ma - odpowiedziała chichocząc dziewczyna za ladą. - Znaczy z zoologicznego mam jeszcze to, co widać na tamtej ścianie - dodała wskazując swoją prawą ręką na regał z karmą dla psów i kotów.
- To pewnie żerdek do klatki u pani już nie kupię? - Najwyraźniej mam dar jasnowidzenia, ponieważ obecni w sklepie chórem odpowiedzieli:
- Nie! - I kręcąc głowami z niedowierzaniem czym prędzej powrócili do swoich alkoholowo-tytoniowych zakupów...