29 listopada 2010

Przyczajone szczęście



W ubiegły piątek rano niechybnie trafiłam!!! Całkiem jak w totolotka, choć nie brałam udziału w loterii. Fakt, może w tym przypadku prawdopodobieństwo "wygranej" jest zwykle o wiele większe, ale mniejsza o statystyki. Wszak znowu pojawiła się nadzieja, że los obdarzy mnie solidną porcją endorfin, a fortuna kołem się zatoczy! W końcu pewne łańcuchy reakcji - zwłaszcza te, wynikające z przesądnych tradycji - zobowiązują. Otrzymane znaki sugerowały, że ów wyczekiwany moment był naprawdę blisko..

Właściwie, to nie wiem, kiedy owo "szczęście" się przyczaiło i gdzie cicho zaatakowało, ale nie ulega wątpliwości, że podstępnie przylepione do lewej podeszwy mojego groźnego glana towarzyszyło mi na każdym kroku, prawie zupełnie nie zdradzając swojej obecności. Możliwe, że asystowało mi nieśmiało tylko chwilę, niewykluczone jednak, że cwane zaliczyło podróż autobusem na gapę, zwiedzając przy okazji najbardziej kultowe rejony Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego.
Nic chyba dziwnego, że przypadkowo odkrywając jego osobliwą obecność mało się nie przewróciłam (wykładzina, po której stąpałam w pracy zdawała się być raczej obojętna). Głębokie poczucie niesmaku, które zawładnęło mną w trakcie piętnastominutowego oczyszczania obuwia szybko ustąpiło miejsca bardziej radosnemu oczekiwaniu na bezkres pomyślności, który w związku z nieoczekiwanym wdepnięciem do jakże ergonomicznej psiej kupy, powinien - równie niespodziewanie - nastąpić lada moment. W końcu teraz, zgodnie z ludowymi przekazami, wreszcie wszystko będzie mi sprzyjało i niebawem powinnam wygrać całą kumulację Lotto bez nabywania kuponu!

Niestety, nic takiego się nie stało, zatem do dzisiaj, całkiem poważnie zastanawiam się, czy gwarantowany pakiet szczęścia w kupie już w chwili wdepnięcia nie był dawno przeterminowany? A może ta przed andrzejkowa przepowiednia ma jednak termin ważności daleko nieokreślony? Niektóre pytania pozostaną bez odpowiedzi, jednak jedno jest pewne bezterminowo: zawsze uważnie patrzcie pod nogi..

14 listopada 2010

Kiedyś..



Kiedy mnie zabraknie, raczej nikt nie zauważy. Może ktoś odetchnie
z ulgą, a ktoś inny jakąś zaszłość rozważy? Może ktoś ze smutkiem tęsknym raz jeden się uśmiechnie, a ktoś inny absurdalno-sytuacyjnym atakiem śmiechu wybuchnie? Nic nie mając, mogę pozostawić tylko wspomnienia, jednak czy będą one w ogóle warte przypomnienia? Czy zdjęcia na których przez chwilę jeszcze będę rozpoznawalną postacią, ktokolwiek obejrzy dobrowolnie,
z przyjemnością minimalną..?

Kiedy mnie nie będzie świat będzie toczył się dalej. Wschody
i zachody słońca nieodmiennie będą codzienny rytm regulowały,
a ludzie - jak zawsze - dzień po dniu będą gonić za swoimi marzeniami.