Ten sam też człowiek znowu nie jest taki, żeby nie poddał się zabiegowi powiększania pośladka i to całkowicie za darmo. Co więcej na ów zabieg wcale nie czekałam długo. Poszłam z prądem i jakoś tak wyszło, a rezultat przeszedł najśmieszniejsze oczekiwania, bo od ponad tygodnia mój oryginalnie wcale niemały, prawy półdupek sięga mi już połowy uda. Aż nie chce się wierzyć, że ludzie wywalają sporo kasy na implanty, kiedy rozwiązanie mają zawsze w zasięgu ręki, w dodatku bez użycia skalpela. Oczywiście, pewnie dobrze powiększyć sobie od razu dwa pośladki, ale nie bądźmy znów tacy pazerni. Bolesność po tym mało estetycznym i zupełnie niesterylnym zabiegu do przyjemnych nie należy, więc najpierw pozwolę sobie ten wykurować pierwszy i... mimo wszystko postaram się już więcej nie pakować w takie nieprzyjemności.
Widmo modyfikacji mojej sylwetki zawisnęło nade mną jak tylko podeszłam odebrać sprzęt narciarski w jedynej okolicznej wypożyczalni, działającej przy jedynym okolicznym stoku, który dosłownie znajduje się za lasem, a najbliższej sąsiadujące z nim góry, to te Tarnowskie... Tak, wiem, szału nie ma, ale trzeba cieszyć się tym, co jest; tym bardziej, jeśli zarządzający upływającymi dniami „waść kalendarz” i pożerający łapczywie każdą sekundę "potwór" zwany "czasem" na fantazyjniejsze i ambitniejsze rozwiązania nie pozwalają. Zresztą, co tu dużo gadać – wzniesienie okazało się być dla mnie i tak zaskakująco dużym wyzwaniem po dokładnie trzyletniej przerwie w świeżo rozpoczętej przygodzie z narciarstwem. Szczerze stęskniłam się za białym szaleństwem, które zdecydowanie jest jedynym plusem nielubianej przez nikogo zimy, więc zrobiwszy spontaniczne plany z najmłodszą częścią mojej rodziny, z uciechą odliczałam dni do tego małego wypadu na pobliski stok, mając w pamięci satysfakcjonującą frajdę sprzed lat i wielkie chęci.
Zanim jednak poszliśmy odbić nasze karnety trzeba było wbić się w wypożyczony sprzęt, przy czym zdecydowanie najmniej kłopotu sprawiły kijki i kask. Nieco gorzej szło mi już z butami, gdzie pomimo podania nieco zawyżonego rozmiaru wciąż trafialam na te za małe lub za ciasne. Po kilku nieudanych próbach ogarnęło mnie iście irytujace zniecierpliwienie i poprosiłam o największe buty jakie były pod ręką, zupłnie nie zdając sobie sprawy jaką krzywdę sobie tym mogę wyrządzić. „Klient nasz pan” powiadają, może dlatego pan z wypożyczalni nie silił się na pouczenia i po prostu podał mi naprawdę duże buty, które sięgały mi niemal do kolan. Nareszcie – pomyślałam bez problemu zapinając klasyczny model „allround”, a wspomniany pan z wypożyczalni z ulgą wyregulował wiązania wprost proporcjonalnie do mojej nadwagi i wreszcie mogliśmy się udać na stok.
Na wszelki wypadek najpierw zaliczyłyśmy kilka razy oślą łąkę. Jako, że kuzynka była świeżo po kilku zjazdach z instruktorem, udała się na stok nieco szybciej. Ja zdecydowałam się jeszcze poćwiczyć na mniejszym pagórku, kiedy obok mnie pojawił się mój dziesięcioletni Anioł Stróż.
– Ciociu, pojeżdżę z Tobą, żeby Ci nie było smutno. Jakbyś się wywaliła nic się nie martw, szybko pomogę Ci wstać! – wyszczerzył wesoło zęby – Oli pomaga mamie, tak się podzieliliśmy – dodał z dumą.
Jak tu się nie wzruszyć? Franek faktycznie cierpliwie za mną zjeżdżał i nie raz wyciągał pomocną dłoń (i nogę!), a mnie bardzo szybko zaniepokoiło, że nie potrafię sama wstać po wywrotkach i na serio długo nie kojarzyłam tego z za dużymi butami. Ba, powinno mnie zmartwić, że nie potrafię odpiąć nart kijkami, a jedynie intensywnym nadepnięciem i to najlepiej drugiej osoby, bo moje starania kończyły się w ostatnim momencie ustaną utratą równowagi, tymczasem zupełnie nie dało mi do myślenia to, że trzeba się było nieźle napocić, aby się wyswobodzić; nie martwił mnie specjalnie również fakt, że narty jak przyspawane tkwiły przy butach podczas dość licznych upadków. Nie poddawałam się i wkrótce wjechaliśmy wyciągiem na większą górkę.
Franek często powtarzał, że jest ze mnie bardzo dumny i nadal nie odstępował na krok, aż doszło do tego zjazdu, który miał być tym przed, przedostatnim...
– To po tym zjezdzie jeszcze dwa razy i schodzimy? – zapytał prosząco, kiedy stanęliśmy na szczycie.
– Dla mnie bomba – uśmiechnęłam się uszczęśliwiona, że to nie koniec, a młody podniósł w górę zaciśnięte piąstki i krzyknął zadowolony:
– Yessss!!!
Niestety tym razem rozpędziłam się wyjątkowo szybko i choć hamowałam najszerszym pługiem, jaki udało mi się wyczarować, sypki lód jedynie dziarsko ustępował miejsca rozsypując się na boki, a ja rychło osiągnęłam fiasko, bo spektakularnie "paląc pizzę" huknęłam biodrem o stok, a moje nogi były patowo unieruchomione w dość szerokim esie floresie. Trzeba przyznać, że spontaniczne rozciągnięcie miednicy nie należało do komfortowych.
– To boli – szepnęłam gruchnąwszy o ziemię, z trudem powstrzymując napływające łzy.
– Ciocia, zaraz ci pomogę! – mój Anioł Stróż zareagował szybko, momentalnie wyskakując ze swoich nart. Niestety, choć bardzo się starał nie był w stanie uwolnić mnie z upartego zapięcia.
– Spróbuj najpierw odwrócić moją lewą nogą – poprosiłam – zupełnie nie potrafię jej ruszyć.
Franek migiem spełnił moją prośbę, co przyniosło ulgę natychmiastową, a potem podjął kolejne, nieudane próby wypięcia mnie z nart. Już prawie się poddał, kiedy spostrzegł nas przejeżdżający obok instruktor z nieźle już śmigającym maluchem, ledwie dorastającym mu do kolan. Zaoferował pomoc i wkrótce uwolnił mnie z potrzasku pomagając wstać.
– I jak forma? Da pani radę zjechać? – zapytał bacznie mi się przyglądając.
– Bardzo bym chciała, ale już raczej nie dziś – uśmiechnęłam się blado – za bardzo boli.
Przemiły pan zwiózł moje narty na dół, żebym mogła sobie spokojnie zejść ze sceny, bez balastu. Troskliwy Franek obiecał dalej mi towarzyszyć, ja jednak zwolniłam go z tej uroczej opieki, prosząc, aby nacieszył się jeszcze stokiem i choć kilka razy zjechał bez martwienia się o mnie. Notabene powinien zostać świętym za życia, bo to przewspaniały chłopak! Czułość Malca okazała się być najlepszym plastrem na wszystkie bolączki. Doczłapawszy jakoś do wypożyczalni oddałam sprzęt wraz z pozostałościami gracji. Czekając na ławie w totalnynie przemoczonych gaciach, obiecałam sobie, że następnym razem mądrzej przygotuję się do narciarskich przygód. Będę mierzyć buty do skutku, choćbym miała wciskać się w tysiąc par, i na wszelki wypadek ze trzy razy sprawdzę, czy narty da się zdjąć bez wysiłku, bo tego popołudnia przekonałam się, że zaiste rozmiar ma znaczenie ogromne.
Mojej kochanej Rodzinie, a szczególnie Frankowi <3
