21 stycznia 2017

Rzecz o eukaliptusowych torturach

Od kilku dni z uporem maniaka próbowałam zlokalizować źródło dość specyficznego, mentolowego smrodu, którego nie powstydziłaby się żadna dziewięćdziesięcioletnia staruszka. Zagnieździł się w salonie i żadną siłą nie potrafiłam go ani odnaleźć, ani zneutralizować. Uporczywy, eteryczny odór nie zelżał bowiem pomimo permanentnie otwartego okna. Jak można się domyslić, rozpryskiwanie w powietrzu odświeżacza jedynie pogorszyło sprawę. Obwąchałam dookoła chyba wszystko, podejrzewając, że gdzieś przez przypadek rozlałam jedną, z mających na celu udrożnienie mojego nosa i przywrócenie węchu inhalacji. Kilkadziesiąt razy obeszłam salon i sprawdziałam wszystko, co tylko wpadło mi pod nos, ale nawet najbardziej podejrzane obiekty - najmocniej zaangażowany w sprawę pusty kubek po naparze pachniał zupełnie normalnie, szlafrok, który mógł ulec nieoczekiwanemu oblaniu eukaliptusowym płynem wciąż reklamował Lenor, również dywan - prędko zostały oczyszczone z zarzutów. Wyglądałało na to, że w pomieszczeniu unosi się jakiś wyjątkowo natarczywy duch heksahydrotymolu albo gdzieś w pobliżu leży jakaś Bogu ducha winna, opita salicylanem metylu mysz, a wszystkie znajdujące się dookoła przedmioty związane są zmową mileczenia. W końcu zrezygnowana zawiesiłąm śledztwo. Ile można walczyć z paranormalnymi wonnościami?
Tymczasem zupełnie niespodziewanie po raz kolejny przekonałam się, że faktycznie najciemniej jest pod latarnią. Rzeczony zapach rzecz jasna najbardziej przeszkadzał mi w celebrowaniu dnia wolnego od pracy. Jak codzień po śniadaniu omiotłam spojrzeniem stertę leków, zastanawiając się, kiedy wreszcie zniknie ona ze stołu, gdy nagle mój wzrok zatrzymał się na małej buteleczce stojącej w samym centrum. Nie zastanawiając się długo sięgnęłam po tę niespełna siedmiocentymetrową flaszeczkę aby ją dokładnie obwąchać... Zagadka została rozwiązana! Ten spędzający sen z powiek, niedokręcony winowajca cały czas był tuż pod moim nosem!
Nie mogąc się nadziwić dlaczego od razu nie sprawdziłam tego specyfiku muszę przyznać, że jedno jest pewne: Olbas Oil doskonale spełnił swoją rolę... odzyskałam węch!

06 stycznia 2017

Wyznania nocnej autostopowiczki...

Od lat ze sceptycyzmem śledzę prognozy zupełnie przekornej zapowiedziom pogody i coraz częściej mam wrażenie, że te wszystkie wróżby mają charakter niezbyt śmiesznych żartów. Zatem, gdy tym razem w czeluściach meteorologicznych proroctw pojawiły się dość ostre mrozy (panie w szpitalu mówiły "ponoć ma być -17!", a yr.no* dał do zrozumienia, że jednak może być zimniej), jedynie prychnęłam sarkastycznie i przewracając oczami wycedziłam niezbyt przejęte; "ta, jasne...". 
Nie powiem, zgodnie z prognozami śnieg padał już od dobrych dwóch dni i nawet utrzymywał się uparcie, ale absolutne wierzyć mi się nie chciało, żeby miały przyjść jakieś mocniejsze mrozy... Stąd też na wieczorne spotkanie do Miasta Ogrodów udałam się odziana tradycyjnie, jak świeżo dojrzewająca cebula. Tym razem prędko przekonałam się, że zima potrafi zaskoczyć nie tylko drogowców, bo pomimo kilku warstw zwykle niezawodnego przyodziewku sprintem pobiegłam do sklepu kupić cieplejszą kurtkę. Zakup okazał się być strzałem w dziesiątkę, ponieważ tego wieczoru kolejny raz łamiąc nieugiete w zamiarze postanowienie poprawy i szczerze asertywne "wracam do domu o 23:43! Nie później!", do autobusu wsiadłam o 1:40, co rzecz jasna oznaczało iście syberyjskie klimaty na zewnątrz. Temperatura już zdawała się spaść poniżej -50, więc jeszcze w autobusie zaczęłam mamrotać pod nosem zaklęcia mające na celu zmaterializowanie jakiejś przytulnej taksówki (ów nocny wehikuł nie obsługuje przystanku w bezposrednim sąsiedztwie mojego domu, więc z najbliższego przystanku czekał mnie około półgodzinny, rześki marsz pod górkę). Niestety, jako, że moja dzielnica to raczej wygwizdowo i jak zwykle o tej godzinie na postoju nie było widać nawet cienia taksówkowych kształtów, postanowiłam ruszyć w stronę domu na piechotę, uparcie wierząc, że zatrzymam taxi po drodze. Zgodnie z moimi wizjami niebawem na horyzoncie pojawił się upragniony kształt z podświetlonym znakiem na dachu, więc radośnie machnęłam ręką z nadzieją, że taryfa nie jest już zajęta przez innego nocnego pasażera. Auto jechało dość wolno, więc wszelkie znaki na niebie i na ziemi sugerowały, że tym razem los mi sprzyja. Nawet nie starałam się rozwikłać ukrytego pod śniegiem, nieśmiało próbującego przebić się przez świeżą biel napisu, a że mgła była dość gęsta, nie wytężałam również wzroku, żeby sprawdzić jaką to limuzyną podjadę niebawem pod dom. Kiedy samochód zatrzymał się obok mnie i kierowca opuścił zaparowaną od wewnątrz szybę natychmiast wytrzeźwiałam. Opanowując nagły atak śmiechu zmieszany z niekłamanym zaskoczeniem i zupełnie nie potrafiąc poskromić spontanicznego wytrzeszczu, jak małe dziecko odruchowo złapałam się za usta.
- Bardzo panów przepraszam! - Wyrecytowałam prędko do dwóch mężczyzn z zaciekawieniem spogladających na mnie z radiowozu i utrzymując na twarzy dość głupawy uśmiech próbowałam się usprawiedliwić - byłam przekonana, że to taksówka!!!
Kierowca uśmiechnął się szeroko i z rozbawieniem zapytał:
- Dokąd pani zmierza o tej porze?
- Do domu wracam... - Moja mina musiała być wyjątkowo idiotyczna, ale desperacja nie dawała za wygraną. - Niezręcznie pytać, ale może istnieje jednak szansa, że mnie podwieziecie...?! 
Panowie mieli serce na właściwym miejscu i bez zbędnych komentarzy zaprosili do samochodu.
Cóż, człowiek znowu nie jest taki, żeby nie zatrzymał "na stopa" policji...


yr.no* - norweski portal pogodowy, rzekomo niezwykle dokładny

/Dorocie, Anecie, Oli, Marcinowi, Dawidowi, Tomaszowi, Bartkowi oraz Moim Dwóm, Przystojnym, Policyjnym Wybawcom.