07 grudnia 2010

Czerwone glany



Od co najmniej dwóch tygodni mam ochotę kupić sobie czerwone glany. Wiem, że w takim obuwiu chodzi głównie dorastająca młodzież, ale w zasadzie u mnie wszystko dzieje się nie pokolei
(nie bójmy się tego powiedzieć - najczęściej z opóźnieniem), dlatego też nie widzę żadnych przeciwskazań, żeby spełnić tę moją zachciankę. Kiedy o tym pomyśle dowiedziała się moja przyjaciółka, stwierdziła, że zwariowałam:
- Glany są dla zbuntowanych, durnych nastolatek, a nie dla mądrej, ładnej kobiety - powiedziała i nieprzekonana faktem, że to jedyne buty, które w zimie trzymają ciepło, a na dodatek nie przemakają doradziła, żebym lepiej sobie kupiła raki. No tak, już widzę jak pomykam w skórkowych kozaczkach na obcasie, uzbrojonych
w stalowe zębiska, którym nie straszne są żadne śniegi ani przystankowe ślizgawki. W ramach dodatków - eleganckiej broszy - zaproponowałabym zgrabny, miejski czekanik, który zdecydowanie pomoże poruszać się po ulicach zwłaszcza wtedy, kiedy drogowcom nie mija spowodowane spodziewanym od dawna atakiem zimy osłupienie. Czuję, że zbiję na tym majątek, bo będę prekursorem mody w dziedzinie zimowej elegancji połączonej ze sportową, ekstremalną nonszalancją, której sam Jacyków by nie wymyślił..
Tymczasem nadal nie widzę niczego złego w czerwonych glanach.
Ba! Jak tylko uda mi się takie spotkać, zakupu dokonam niezwłocznie! Dlaczego czerwone? Zawsze chciałam mieć buty w takim kolorze.
No, może jeszcze żółte wezmę pod rozwagę, jednak czerwone wydają się mieć więcej charakteru.. Co jak co, czarne odpadają zdecydowanie. W czarnych glanach chodzi moja mama.






06 grudnia 2010

Dylematy pustej lodówki



W mojej lodówce znajduje się obecnie jedynie przeterminowany twarożek i kilkadziesiąt jaj, oprócz tego mam do dyspozycji jeszcze słodzik w pudrze i ciemne, odtłuszczone kakao. W związku z powyższym, od dłuższej już chwili zastanawiam się, co jadalnego mogę z tych składników przyrządzić, oczywiście najlepiej, żeby wyszło mięso..