09 sierpnia 2010
Igła w stogu siana
Kto by pomyślał, że w dzisiejszych czasach jednak nie wszystko można w sklepach znaleźć ad hoc. Kto by pomyślał, że szukanie po mieście biustonosza w kolorze innym niż tradycyjny może spędzić sen z powiek i być przyczyną sierpniowego przeziębienia??!
Już wczoraj naszły mnie złe przeczucia, kiedy to we wstępnych - jeszcze optymistycznych - poszukiwaniach kurewskoczerwonego stanika przetrząsałam Internet. Wyniki niestety nie przedstawiały żadnych zadowalających rezultatów, a ukrywały jedynie sprytnie asortyment w zupełnie innych od pożądanej barwach; bądź co najwyżej przedstawiały zaledwie bladoczerwone propozycje kiepskich fasonów w cenach z kosmosu.. Nie poddałam się jednak od razu i postanowiłam dzisiaj sprawdzić sytuację w realu. Kiedy wyszłam z pracy reżyser bez namysłu uruchomił wymarzoną na zakupy scenografię - ulewny deszcz z kałużami do kostek - oraz energetyczną muzykę filmową z efektami specjalnymi - burzę z piorunami. Kiedy opuszczałam z niczym kolejny bieliźniarski sklep w moim służbowym mieście, po głowie chodziło mi coraz więcej pełnych irytacji wyzywanek: Triumph-Sriumph, Atlantic-Sratlantic, Ava-Srava (tu zaznaczyć muszę, że w przeciwieństwie do poprzednich bluzgnięcie padło dlatego, że w całych Katowicach nie ma sklepu rozprowadzającego bieliznę mojej ulubionej polskiej firmy, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo). W sklepach bardziej niż posucha. Na wieszakach co prawda chwiało się kilka ostatnich staników w kolorze grzecznego bordo, reszta to jednak konserwatywny klasycyzm - od białego przez cielisty i brązowy do czarnego. Zupełnie, jakby mohery zaczęły ingerować i w tej kwestii. No ok, w ramach kolorów egzotycznych jakiś soczysty pomarańcz się znalazł, ale niestety puszczalskiej czerwień ni hu hu..
Wbrew moherowym intencjom moja przemoczona do suchej nitki determinacja została w końcu nagrodzona. Jak mówi Ewangelia "szukajcie, a znajdziecie"..
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)